Strona:PL Karol May - Winnetou 03.djvu/194

Ta strona została uwierzytelniona.
—   180   —

dzenie dopiero was zdziwi. Chciałbym widzieć wodza indyańskiego, który pokusiłby się o zdobycie szturmem tego domu!
Przejechaliśmy przez most do bramy, w której był mały otwór. Obok wisiał dzwon wielkości głowy ludzkiej. Old Death zadzwonił. Dźwięk można było usłyszeć o pół mili. Niebawem ukazał się w otworze nos Indyanina, a potem obrzękłe wargi, z pomiędzy których zabrzmiało po hiszpańsku:
— Kto tam?
— Przyjaciele gospodarza — odrzekł skut. — Czy sennor Atanasio jest w domu?
Nos i wargi osunęły się niżej, a na ich miejscu ukazała się para ciemnych oczu, poczem doleciały nas słowa:
— Jakaż radość! Sennor Death! Was wpuszczę oczywiście natychmiast. Chodźcie, sennores! Zaraz doniosę panu.
Usłyszeliśmy zgrzyt zasuwy, poczem drzwi się otwarły i wjechaliśmy przez bramę. Człowiek, który nam otworzył, był grubym, w białe płótno odzianym, Indyaninem, jednym z owych Indios fideles czyli Indyan wiernych, którzy w przeciwieństwie do Indios bravos pogodzili się spokojnie z cywilizacyą. Zamknął bramę, skłonił się nam głęboko, poszedł majestatycznie przez dziedziniec i pociągnął za drut, wiszący na murze.
— Mamy czas dom objechać — rzekł Old Death. — Przypatrzmy się budynkowi.
Teraz dopiero można było parter zobaczyć. I dokoła niego ciągnął się przez wszystkie ściany szereg strzelnic. Budynek stał na środku utworzonego przez okalający mur, dość szerokiego, niebrukowanego, lecz porosłego trawą dziedzińca. Oprócz strzelnic nie było widać żadnych otworów okiennych, a drzwi tu także nie było. Objechaliśmy dokoła cały dom, a Indyanin czekał na nas.
— Jakże się wchodzi do wnętrza domu? — spytał Lange.
— Zaraz zobaczycie! — odrzekł Old Death.