Było to pięciu jeźdźców, wspaniałe, silne postaci, ludzie wysłani za koniokradami.
— No? — zapytał. — Niema koni?
— Nie — odrzekł jeden z nich. — Byliśmy już całkiem blizko. Oni przeszli przez rzekę, a po śladach poznaliśmy, że dościgniemy ich za kwadrans. Wtem natrafiliśmy na trop wielu koni, który łączył się od prawej ręki z ich tropem. Ruszyliśmy tamtędy i ujrzeliśmy ich wkrótce przed sobą. Ale było tam przeszło pięciuset Komanczów, a na taką przemoc nie mogliśmy się rzucić.
— Całkiem słusznie. Nie powinniście narażać życia dla kilku koni. Czy Komancze obchodzili się z białymi uprzejmie?
— Baliśmy się zbliżyć na tyle, żeby to móc zobaczyć.
— Dokąd dążyli?
— Ku Rio Grande.
— A więc, stąd licząc, prosto przed siebie. Bądźmy przeto spokojni. Wy idźcie teraz do swojej trzody!
Pasterze odjechali. Poczciwy caballero znajdował się jednak w grubym błędzie, sądząc, że ostatecznie dobrze się wszystko stało, gdyż, jak dowiedzieliśmy się później, doniósł Gibson Komanczom, że w hacyendzie del caballero znajduje się ranny wódz Apaczów. Z tego powodu wyruszyła zaraz pewna liczba wojowników ku hacyendzie wyciągniętym cwałem, aby wziąć do niewoli Apacza, a sennora Atanasio ukarać za jego życzliwość, okazaną Apaczom. Caballero poszedł schodami, a niebawem pojawił się peon i poprosił, żebym z nim poszedł. Wyprowadził mnie przez bramę nad rzekę. Powyżej hacyendy był bród, co poznałem zaraz po łamaniu się fal. Poniżej brodu rzeka była bardzo głęboka. Tu zatrzymał się peon. Na ramieniu miał białe płócienne ubranie.
— Tutaj, sennor — powiedział. — Po wykąpaniu się wdziejecie to ubranie, a rzeczy, które teraz złożycie, zabiorę zaraz z sobą. Po kąpieli zadzwonicie, to wam otworzą.
Oddalił się z mojem ubraniem, a ja wskoczyłem do
Strona:PL Karol May - Winnetou 03.djvu/202
Ta strona została uwierzytelniona.
— 188 —