Strona:PL Karol May - Winnetou 03.djvu/203

Ta strona została uwierzytelniona.
—   189   —

wody. Po całodziennym skwarze i trudzie pływałem i zanurzałem się z prawdziwą rozkoszą. Zabawiwszy w wodzie z pół godziny, wyszedłem z rzeki i włożyłem ubranie. Właśnie się z tem uporałem, kiedy wzrok mój padł na brzeg przeciwległy. Z miejsca, na którem stałem, mogłem rzucić okiem pomiędzy drzewa aż tam, gdzie rzeka tworzyła zakręt. Ujrzałem długi szereg jeźdźców, jadących zwyczajem Indyan jeden za drugim. Popędziłem czemprędzej do bramy i zadzwoniłem. Otworzył mi peon, który mnie oczekiwał.
— Prędko do caballera! — powiedziałem. — Z tamtej strony rzeki nadciągają Indyanie do hacyendy.
— Ilu?
— Z pięćdziesięciu.
Peon przeraził się był z początku tą wieścią, ale gdy usłyszał dokładnie liczbę, przybrała jego twarz wyraz uspokojenia.
— Nie więcej? — spytał. — No, to niema obawy. My nawet z większą liczbą czerwonych damy sobie radę, sennor. Jesteśmy każdej chwili przygotowani na takie odwiedziny. Nie mogę pójść do caballera, ponieważ muszę natychmiast zawiadomić wakerów. Zasuńcie za mną bramę i spieszcie do sennora Atanasio. Ale wciągnijcie schodki za sobą!
— Jak tam z naszymi końmi? Czy są w pewnem miejscu?
— Tak, sennor. Zaniósłszy uprzęż do domu, wyprowadziliśmy je do wakerów, aby się popasły. O swoje wierzchowce nie potrzebujecie się więc obawiać.
Po tych słowach znikł czemprędzej. Zamknąłem za nim bramę i wszedłem na górę po schodach, poczem je wciągnąłem za sobą. W chwili właśnie, kiedy stanąłem na platformie, zobaczyłem sennora Atanasio i Old Deatha, wychodzących z wnętrza domu. Kiedy doniosłem o zbliżeniu się Indyan, hacyendero nie przeraził się tem bynajmniej, lecz zapytał spokojnie:
— Do jakiego szczepu należą?