strzelba. Zdejmując ją ze ściany, rzuciłem okiem na pole i ujrzałem Indyan, wychodzących z pod drzew tam, gdzie był bród powyżej hacyendy. Przeprawiwszy się przez rzekę, pędzili cwałem ku budynkowi, nie wyjąc przytem, jak to jest ich zwyczajem, lecz w podstępnem, groźnem milczeniu. Po barwach twarzy poznałem, że to Komancze. Naraz zatrzymali się pod murem, który ich zupełnie zakrył. Uzbrojeni byli we włócznie, łuki i strzały. Tylko pierwszy jeździec, prawdopodobnie dowódca, trzymał strzelbę w ręce. Niektórzy z nich wlekli za sobą jakieś długie przedmioty, które z początku wziąłem za tyczki do namiotów, przekonałem się jednak niebawem, że byłem w błędzie. Wyszedłem oczywiście natychmiast z izdebki, aby zawiadomić o tem, kogo należało. Na kurytarzu spotkałem się z Old Deathem, który wychodził z izby przeciwległej:
— Baczność! — krzyknął. — Przełażą przez mur. Przywieźli z sobą młode drzewka, których użyją jako drabin. Prędzej na platformę!
Ale to nie poszło tak szybko, jak sobie tego on życzył. Peoni znajdowali się o jedno piętro niżej od nas, gdzie były mieszkania służby, a nam również nie dano wyjść dość pośpiesznie, gdyż razem z caballerem wypadły na kurytarz panie, zatrwożone ogromnie najazdem Komanczów. Zanim przeszliśmy przez schody, już upłynęły były ze dwie minuty, a skutek tej straty czasu okazał się natychmiast, kiedy bowiem stanęliśmy na najwyższej platformie, wydobywał się na jej krawędź pierwszy Indyanin. Za nim wylazł prędko drugi, trzeci i czwarty. Mieliśmy naszą broń w ręku, ale nie mogliśmy im już wzbronić dostępu, jeśli nie chcieliśmy ich wprost wystrzelać. Z niesłychaną szybkością przeleźli przez mur, przebiegli przez dziedziniec i wydostali się na obie platformy. My staliśmy na środku, a oni na końcu najwyższego piętra.
— Zwróćcie ku nim strzelby! Nie dopuśćcie ich! — rozkazał Old Death. — Musimy przedewszystkiem zyskać na czasie.
Strona:PL Karol May - Winnetou 03.djvu/206
Ta strona została uwierzytelniona.
— 192 —