Strona:PL Karol May - Winnetou 03.djvu/213

Ta strona została uwierzytelniona.
—   199   —

— O zabiciu nie może być mowy. Ale czy nie dałoby się jakoś go oddalić, zwabić gdzieindziej?
— Wątpię. On nie opuści swego stanowiska, dopóki go nie odwołają.
— Mam jednak pewien plan, który mi się może powiedzie. Ty tu zostaniesz w ukryciu, a ja pokażę się strażnikowi. Skoro mnie tylko zobaczy, udam, że się bardzo przestraszyłem i zacznę uciekać, a on popędzi za mną.
— Albo strzałę wypuści!
— Na to muszę być oczywiście przygotowanym.
— Nie róbcie tego, sennor! To zuchwalstwo. Komancze tak pewnie trafiają z łuków, jak my ze strzelb. W ucieczce odwrócicie się do niego plecami, nie zobaczycie strzały i nie będziecie jej mogli uniknąć.
— Będę umykał przez rzekę. Płynąc na plecach, zauważę, kiedy zechce strzelić i zanurzę się natychmiast. On sądząc, że coś planuję przeciwko jego towarzyszom, pójdzie za mną prawdopodobnie do wody, a na drugim brzegu ogłuszę go uderzeniem w głowę i uczynię w ten sposób nieszkodliwym. Ty nie opuścisz tego miejsca, dopóki ja nie wrócę. Gdy się niedawno tu kąpałem, widziałem krzak petunii i wiem, gdzie się czółno znajduje. Zabiorę je i przybiję do brzegu po przeciwnej stronie.
Peon starał się odwieść mnie od mego przedsięwzięcia, ale ja nie słuchałem jego wywodów, byłem bowiem przekonany, że inaczej nie zdołalibyśmy wykonać danego nam polecenia. Zostawiłem go więc na tem miejscu i aby go nie zdradzić, posunąłem się dość daleko wzdłuż muru zaroślami i wychyliłem się z nich, udając, że wyszedłem z za rogu. Komancz nie zaraz mnie zobaczył. Wkrótce jednak mimowoli skierował wzrok ku mnie i zerwał się czemprędzej. Ja odwróciłem twarz do połowy, aby jej potem nie poznał. On zawołał na mnie, żebym stanął, a gdy tego nie uczyniłem, porwał z ziemi łuk, wydobył strzałę z kołczanu i naciągnął cięciwę. W kilku skokach dostałem się do nadbrzeżnych zarośli tak szybko, że Indyanin nie miał jeszcze czasu wystrzelić. Wskoczyłem w tej chwili do wody,