Strona:PL Karol May - Winnetou 03.djvu/217

Ta strona została uwierzytelniona.
—   203   —

ukrywać wódz Apaczów, wedle kłamliwej wieści owej bladej twarzy. Wejdźcież i poszukajcie go!
Dowódca przebiegł okiem komnatę i rzekł:
— Wojownik nie wchodzi do wigwamu kobiet. Tutaj niema Apacza. Oko moje dostrzegłoby go.
— To zbadajcie inne pokoje!
Minęła godzina, zanim Indyanie skończyli poszukiwania. Nie znalazłszy ani śladu po Apaczu, powrócili jeszcze raz. Panie musiały opuścić izbę, którą przeszukano ponownie. Czerwonoskórzy podnosili nawet koce i materace, leżące na gołej ziemi, a nawet podważali podłogę, podejrzewając, że są pod nią miejsca puste. Wreszcie upewnili się, że w estancyi niema Dobrego Męża. Gdy dowódca to przyznał, rzekł Old Death:
— Powiedziałem wam to z góry, ale wy nie chcieliście wierzyć. Zaufaliście bardziej kłamcy, aniżeli mnie, przyjacielowi Komanczów. Gdy przybędę do Białego Bobra, poskarżę się na was przed nim.
— Czy mój biały brat chce się udać do niego? W takim razie niech z nami pojedzie!
— To niemożliwe. Mój koń zmęczył się bardzo i dopiero jutro zdolny będzie do dalszej jazdy, a wojownicy Komanczów dziś jeszcze opuszczą te strony.
— Nie. Zostajemy tutaj. Słońce idzie na spoczynek, a my nocą nie jeździmy. Wyruszymy o świcie, może więc biały brat nam towarzyszyć.
— Dobrze! Ale ja nie jestem sam. Mam jeszcze czterech przyjaciół z sobą.
— Ich także Biały Bóbr chętnie powita. Czy biali bracia pozwolą nam spocząć tej nocy w swem pobliżu?
— Nie sprzeciwiam się temu — odrzekł Meksykanin. — Słyszeliście odemnie, że jestem przyjacielem czerwonych mężów, jeśli pokojowo do mnie przychodzą. Na dowód tego daruję wam wołu na zarznięcie. Rozniećcie ognisko i upieczcie go sobie.
Ta obietnica sprawiła bardzo dobre wrażenie na Komanczach, naprawdę teraz przekonanych, że popełnili niesłuszność. Starali się więc obecnie być względem nas