Strona:PL Karol May - Winnetou 03.djvu/224

Ta strona została uwierzytelniona.
—   210   —

nie. Przynieśli im wiadomość, która wojowników Białego Bobra skłoniła do zmiany kierunku. My musimy zrobić to samo.
Dowódca zsiadł także z konia i potwierdził orzeczenie Old Deatha po zbadaniu tropu. Zwróciliśmy się więc na południe, jadąc ustawicznie, dopóki widać było trop, gdyż tego dnia należało przebyć przestrzeń jak największą. Nawet gdy się ściemniło, można było jeszcze odróżnić trop od gładkiej powierzchni piasku. Później jednak wszystko poczerniało. Już chcieliśmy się zatrzymać, gdy wtem koń mój rozdął nozdrza i zarżał, usiłując biec dalej. Spełniłem jego wolę, gdyż przypuszczałem, że poczuł wodę. W kilka minut przybyliśmy rzeczywiście nad rzekę, gdzie urządziliśmy postój.
Po takiej, dla ludzi i koni natężającej, jeździe była ta woda prawdziwem pokrzepieniem. Wybraliśmy wkrótce miejsce na obóz, czerwonoskórzy postawili straże i powierzyli konie ich opiece, a my biali posiadaliśmy razem. Old Death zaczął obliczać, jaka to mogła być rzeka, na którą natknęliśmy się tak niespodzianie i przyszedł do przekonania, że to Morelos, wpadająca pod fortem Dunkan do Rio Grande. Nazajutrz okazało się, że jesteśmy nad ładną rzeką, przez którą nieopodal przepływali Komancze. My zrobiliśmy to samo i puściliśmy się dalej ich tropem. Około południa skręcał trop znowu na zachód, a przed nami wynurzyły się nagie góry. Old Death przybrał minę zafrasowanego, a zapytany przezemnie o powód, odrzekł:
— Nie podoba mi się ta historya. Nie mogę pojąć Białego Bobra, dlaczego się w te strony zapuszcza. Czy wiecie, jaka to ładna okolica przed nami?
— Bolson de Mapimi.
— A znacie tę pustynię?
— Nie.
— Mapimi, to prawdziwe rojowisko, z którego po wszystkie czasy wypadały dzikie narody, aby po zbójecku rzucać się na kraje przyległe. Nie koniecznie jednak należy sądzić, że musi to być kraj żyzny, skoro wylęga