Strona:PL Karol May - Winnetou 03.djvu/225

Ta strona została uwierzytelniona.
—   211   —

się w nim takie mnóstwo ludzi. Doświadczenie poucza, że miejsca pustynne były zawsze punktem wyjścia wędrówek ludów. Do plemion, mieszkających na tym płaskowyżu, w tych przesmykach, ostępach i dolinach, nie podobna przystąpić. Wiem dobrze, że usadowiło się tam kilka hord Apaczów. Jeżeli Komancze mają zamiar napaść na nich, to mi ich żal; nie Apaczów, lecz Komanczów. Na północy snują się Apacze pomiędzy Rio del Norte a Rio Pecos i zajmują cały północny zachód aż poza Gilę. Komancze idą więc w pułapkę, która łatwo może się zamknąć za nimi.
— O biada! W takim razie i my w niej!
— Tak, ale ja nie obawiam się zbytnio. Nie zrobiliśmy Apaczom nic złego i spodziewam się, że wrogo z nami nie postąpią. W razie potrzeby podziała wasz totem.
— Możebyśmy ostrzegli Komanczów?
— Spróbujcie tylko, sir! Powiedzcie mu dziesięć razy, że głupi, a nie uwierzy. Wyraziłem przedtem dowódcy swoje przypuszczenia. On na to ofuknął mnie i odrzekł, że musi iść za tropem Białego Bobra, a my, jeśli nie chcemy tego uczynić, możemy obrać kierunek, jaki nam się spodoba.
— To było grubiaństwo!
— Tak, Komancze nie odbyli kursów towarzyskiej grzeczności i konwersacyi. Dziwiłbym się, gdyby tam w górze nie nawarzyło się coś nad nami. Przeszliśmy przez granicę, ale czy i jak wrócimy znów przez nią, to wydrukowane jest w książce, której ja nie czytałem jeszcze dotychczas.