Strona:PL Karol May - Winnetou 03.djvu/227

Ta strona została uwierzytelniona.
—   213   —

krytych. Konie, jak gdyby zauważyły to także, ruszyły natychmiast szybciej. Oblicze Old Deatha rozjaśniło się.
— Teraz domyślam się, dokąd zdążamy — rzekł. — Znajdujemy się, jak mi się zdaje, w pobliżu zlewiska rzeki Sabinas, spływającej z Mapimi. Jeśli Komancze pojechali w górę jej biegu, to bieda skończy się niebawem. Tam, gdzie jest woda, muszą być drzewa i trawa i zwierzyna nawet w tej smutnej okolicy. Podpędźmy konie! Im bardziej natężymy je teraz, tam rychlej spoczną.
Trop skręcał znowu na wschód. Wjechaliśmy w wązki parów, a minąwszy go, ujrzeliśmy przed sobą zieloną dolinę, nawodnioną strumykiem. W jednej chwili znaleźliśmy się nad nim i zeskoczyliśmy z siodeł. Gdyby nawet Komancze byli chcieli zapanować nad sobą, byliby musieli pogodzić się z wolą koni. Skoro się one jednak napiły wody, dosiedliśmy ich i podążyliśmy dalej. Strumyk wpadał potem do większego potoku, którym ruszyliśmy w górę. Przybyliśmy potem do cassionu ze ścianami, porosłemi tu i ówdzie krzakami. Poza nim prowadziła droga mimo zielonych zboczy, których barwa mile działała na nasz oślepiony słońcem wzrok. Tymczasem zaczęło się zmierzchać, wobec czego należało poszukać miejsca na obóz. Dowódca uparł się, żeby dotrzeć jeszcze aż do drzew następnych i musieliśmy go posłuchać, mimo że konie ciężko potykały się o leżące na ziemi kamienie. Noc już prawie zapadła, kiedy nagle na nas zawołano. Dowódca odpowiedział radośnym tonem, gdyż głos ów wydany był w języku Komanczów. Zatrzymaliśmy się w tem miejscu nareszcie. Old Death pojechał przodem z dowódcą, lecz wnet powrócił i rzekł:
— Obóz Komanczów przed nami. Stan tropu nie wskazywał jeszcze na to blizkie spotkanie, ale oni nie mając odwagi jechać dalej po nieznanej sobie okolicy, zatrzymali się tu i rozesłali wywiadowców, którzy od południa nie powrócili dotychczas. Chodźcie naprzód! Zaraz zobaczycie ogniska.
— Ja sądzę, że podczas takiej wyprawy wojennej nie roznieca się ognisk w obozie — zauważyłem ja.