— Teren na to pozwala. Wysławszy ludzi na zwiady, są pewni, że w pobliżu niema nieprzyjaciela, któryby dostrzegł ogniska.
Pojechaliśmy jeszcze trochę naprzód. Gdy się parów skończył, ujrzeliśmy około dziesięciu ognisk nie z wysokiemi, lecz przytłumionemi płomieniami, jak zazwyczaj u Indyan. Przed nami rozciągała się okrągła, bezdrzewwna kotlina, otoczona dokoła zboczami dość stromemi, co Komancze uważali za korzystne dla swego bezpieczeństwa.
Ci czerwoni wojownicy, z którymi jechaliśmy dotąd, udali się wprost do obozu, a nam polecili zaczekać, dopóki po nas nie wrócą. Za dobrą chwilę przyszedł jeden z nich, by nas zaprowadzić do wodza, który siedział przy środkowem ognisku, otoczonem wielu innemi, w towarzystwie dwu, prawdopodobnie znakomitych, wojowników. Siwe włosy miał związane w węzeł, w którym tkwiły trzy orle pióra. Ubrany był w mokassyny, czarne spodnie, kamizelkę i bluzę z jaśniejszej materyi, a obok niego leżała dubeltówka. Z za pasa wystawał mu stary pistolet. W ręku trzymał nóż i kawałek mięsa, które na nasz widok odłożył. Woń pieczonej koniny rozchodziła się w powietrzu. Tuż obok miejsca, na którem wódz siedział, szemrało źródło, tryskające z ziemi. Nie zsiedliśmy byli jeszcze z koni, kiedy dokoła nas utworzył się zwarty krąg wojowników, pośród których dostrzegłem kilka białych twarzy. Zabrano nam konie natychmiast i odprowadzono je. Ponieważ Old Death zgodził się na to bez sprzeciwu, nie widziałem w tem nic niebezpiecznego. Wódz powstał razem z obydwoma towarzyszami, przystąpił do Old Deatha, podał mu rękę na sposób białych ludzi i rzekł przychylnie poważnym tonem:
— Mój brat Old Death robi niespodziankę wojownikom Komanczów. Nie mogli bowiem nawet przypuścić, że się z nim tu spotkają. Pozdrawiamy go i zapraszamy do wspólnej walki przeciwko tym psom, Apaczom.
Mówił, prawdopodobnie dla tego, żebyśmy i my ro-
Strona:PL Karol May - Winnetou 03.djvu/228
Ta strona została uwierzytelniona.
— 214 —