Strona:PL Karol May - Winnetou 03.djvu/233

Ta strona została uwierzytelniona.
—   219   —

— Mam was pozdrowić od sennora Cortesio w La Grange.
— Wy go znacie? — wtrącił szybko, nie przeczuwając, że chwyta w zęby bardzo niebezpieczną wędkę.
— Oczywiście — potwierdził skut. — Jesteśmy przyjaciółmi od dawna. Przybyłem do niego niestety zapóźno i nie zdołałem się z wami zobaczyć, on jednak podał mi kierunek, w którym mamy się udać za wami.
— Rzeczywiście? W takim razie jesteście niewątpliwie jego przyjacielem. Który kierunek wam wskazał?
— Bród pomiędzy Las Moras i Rio Moral, a potem przez Baya i Tabal do Chihuahua. Wy zboczyliście oczywiście nieco z tego kierunku.
— Ponieważ spotkaliśmy naszych przyjaciół Komanczów.
— Waszych przyjaciół? Ja sądzę, że wojownicy Komanczów są waszymi przeciwnikami.
Biały zakłopotał się widocznie, wstrząsnął ramionami i kaszlnął, aby dać znak Old Deathowi, ten jednak udał, że nic nie zauważył i mówił dalej:
— Wy stoicie przecież po stronie Juareza, Komancze zaś walczą za Francuzów.
Teraz skupił Meksykanin myśli i oświadczył:
— Sennor, pod tym względem bardzo się mylicie; my także sprzyjamy Francuzom.
— I prowadzicie ochotników ze Stanów Zjednoczonych do Meksyku?
— Dla Napoleona.
— Ach tak! Więc sennor Cortesio zaciąga w szeregi Napoleona?
— Naturalnie. Dla kogóżby innego?
— Ja sądzę, że dla Juareza.
— Ani mu się nie śniło!
— Pięknie! Dziękuję za to wyjaśnienie, sennor. Możecie wrócić na swoje miejsce.
Twarz wezwanego drgnęła gniewem. Czy miał pozwolić na to, żeby go ten nieznany człowiek odprawiał jak podwładnego?