Strona:PL Karol May - Winnetou 03.djvu/244

Ta strona została uwierzytelniona.
—   230   —

dobrze Old Deatha, że nie obawiał się zdrady z jego strony? Syn jego również usiadł obok niego i wetknął za pas tomahawk. Ci Apacze odważyli się stanąć, jako przewodnicy, na czele oddziału swoich śmiertelnych wrogów! Było to podziwu godne zuchwalstwo! Jeśliby ich zamiar się udał, zguba Komanczów była pewna. Chcieliśmy już oddalić się od tej grupy, ale wstrzymał nas ruch, który powstał pośród Komanczów. Widać było, że narada już się skończyła. Uczestnicy podnieśli się z ziemi, a reszta czerwonoskórych na rozkaz wodza opuściła także swoje ogniska i otoczyła gęstym kręgiem to ognisko, przy którem myśmy się znajdowali. Biały Bóbr wystąpił w postawie pełnej godności na środek koła i podniósł rękę na znak, że chce przemówić. Głębokie milczenie zapanowało dokoła. Biali nie przeczuwali jeszcze, co teraz nastąpi i powstali. Tylko obaj wrzekomi Topiowie nie ruszyli się, spoglądając spokojnie przed siebie, jak gdyby ich to nic nie obchodziło. Wiliam Ohlert siedział jeszcze na swojem miejscu i wpatrywał się w ołówek, który znów trzymał w ręku.
Wódz zaczął mówić powoli i z naciskiem:
— Blade twarze przyszły do wojowników Komanczów, oświadczając im, że są ich przyjaciółmi, dlatego przyjęto je i wypalono z niemi fajkę pokoju. Teraz jednak przekonali się Komancze, że ich blade twarze okłamały. Biały Bóbr rozważył dokładnie wszystko, co przemawia za niemi i przeciwko nim, a naradziwszy się nad tem ze swoimi najdoświadczeńszymi wojownikami, nabrał pewności, że nas blade twarze rzeczywiście okłamały, że zatem nie zasługują nadal na naszą przyjaźń i opiekę. To też od tej chwili ustaje przymierze z niemi, a nieprzyjaźń zajmie miejsce przyjaźni.
Zatrzymał się na chwilę, a oficer skorzystał skwapliwie z tej sposobności i zapytał:
— Kto nas oczernił? Zapewne ci czterej biali, którzy przybyli z czarnym, aby sprowadzić na nas niezasłużone niebezpieczeństwo. Dowiedliśmy i powtarzamy to, że jesteśmy przyjaciółmi Komanczów. Niechaj teraz