Strona:PL Karol May - Winnetou 03.djvu/246

Ta strona została uwierzytelniona.
—   232   —

czerwoną barwa światła dziennego i płomienia, którym się kalumet zapala. Skoro zgaśnie, ustaje pokój, dopóki światło nie zabłyśnie nanowo. Gdy zacznie świecić światło dnia, skończy się pokój i przymierze. Aż do tego czasu jesteście naszymi gośćmi. Będziecie tu siedzieli i spali; nikt was nie dotknie. Ale skoro tylko dzień zaszarzeje, musicie odjechać w tę stronę, z której przybyliście do nas. Zostawimy wam tyle czasu, co wy nazywacie pięć minut; potem będziemy was ścigać. Aż do tej chwili możecie przy sobie zatrzymać wszystko, co posiadacie, ale potem zabijemy was i zabierzemy to sobie. Ci dwaj, których Old Death zażądał dla siebie, będą także do tego czasu naszymi gośćmi, ponieważ wypalili z nami kalumet, ale nie będzie im wolno z wami odjechać; zostaną tutaj jako jeńcy Old Deatha, a on zrobi z nimi, co zechce. Takie jest nasze postanowienie! Wódz Komanczów, Biały Bóbr, tak powiedział!
Po tej mowie odwrócił się od nas.
— Co? — zawołał Gibson. — Ja mam być jeńcem tego starego? Ja...
— Cicho bądźcie! — przerwał mu oficer. — Zarządzeń wodza nie można zmienić już w niczem. Ja znam czerwonych. Zresztą jestem pewien, że cios, wymierzony w nas przez oszczerców, spadnie na nich samych. Do rana jeszcze daleko. Aż do tego czasu może się wiele zdarzyć. Kto wie, czy zemsta nie jest bliżej, aniżeli kto sądzi.
Biali usiedli znowu jak przedtem. Komancze natomiast nie zajęli miejsc poprzednich, lecz pogasili ogniska i pokładli się w poczwórnym pierścieniu dokoła białych tak, że otoczyli ich ze wszystkich stron. Old Death zabrał mnie z tego koła, chcąc wyjść na zwiady.
— Czy sądzicie, sir, że Gibsona mamy napewno? — zapytałem.
— Jeśli nie zdarzy się nic niespodzianego, to nam nie ujdzie. — odpowiedział.
— Najlepiej byłoby, żebyśmy ich natychmiast pojmali.