mogę przypuścić, że pojechał wprost do Bolson de Mapimi, aby zebrać swoich Apaczów, a równocześnie polecił wywiadowcom wyszukać Komanczów i zwabić ich do Mapimi. Oni spodziewają się jego nad Rio Conchos i myślą, że wsi Apaczów pozbawione są wszelkiej obrony, tymczasem on oczekuje ich tutaj i wpadnie na nich, aby ich zniszczyć za jednym zamachem.
— Do stu piorunów! Wobec tego nasze położenie jest więcej niż dziwne, gdyż obaj Apacze uważają nas za wrogów!
— Nie. Oni wiedzą, że ich przejrzałem. Wystarczyłoby, żebym Białemu Bobrowi napomknął jedno słowo, a zginęliby straszną śmiercią. Że tego nie czynię, to jest dla nich najpewniejszym dowodem mojego już nie wrogiego, lecz wprost bardzo przyjaznego usposobienia.
— W takim razie nie rozumiem tylko jeszcze jednego, sir. Czy nie jest naszym obowiązkiem przestrzec Komanczów?
— Hm! Dotykacie sprawy bardzo drażliwej. Komancze to zdrajcy, którzy sprzyjają Napoleonowi. Napadli mimo pokoju na niewinnych Apaczów i pomordowali ich nikczemnie. Za to musi ich spotkać kara wedle praw boskich i ludzkich. Ale my wypaliliśmy z nimi fajkę pokoju i nie wolno nam ich zdradzić.
— Macie oczywiście słuszność, ale moja cała życzliwość jest po stronie tego Winnetou.
— I moja także. Pragnę dla niego i Apaczów wszystkiego dobrego. Zdradzić jego ludzi nam nie wypada pod żadnym warunkiem, ale wtedy będą zgubieni Komancze, po których stronie także stać musimy. Co tu robić? Tak, gdybyśmy mieli w ręku Gibsona i Ohlerta, moglibyśmy pójść swoją drogą, a oba nieprzyjacielskie szczepy zostawić samym sobie.
— No, to jutro rano się stanie.
— Albo i nie. Kto wie, czy jutro o tym czasie nie złowimy w odwiecznych ostępach zarówno w towarzystwie Apaczów jak i Komanczów kilku tuzinów bobrów, albo czy nie zabijemy i nie spożyjemy bawołu.
Strona:PL Karol May - Winnetou 03.djvu/248
Ta strona została uwierzytelniona.
— 234 —