Strona:PL Karol May - Winnetou 03.djvu/249

Ta strona została uwierzytelniona.
—   235   —

— Czy niebezpieczeństwo tak blizko?
— Tak sądzę z dwóch powodów. Po pierwsze: najbliższe wsi Apaczów leżą stąd niedaleko, a Winnetou nie pozwoli Komanczom podstąpić ku nim zanadto. Powtóre: ten meksykański oficer przemawiał w ten sposób, że domyślam się jakiejś historyi.
— To bardzo prawdopodobne. My możemy zaufać kalumetowi Komanczów i memu totem, zwłaszcza że Winnetou zna was i mnie już widział. Kto jednak dostanie się pomiędzy dwa młyńskie kamienie, ten choćby się nie obawiał każdego kamienia z osobna, naraża się na niebezpieczeństwo zmielenia.
— W takim razie my albo nie wejdziemy w środek, albo postaramy się, żeby mleć nie zaczęły. Teraz udamy się na zwiady. Może mimo ciemności zobaczę co, co myślom mym ulgę przyniesie. Chodźcie za mną powoli i cicho! Jeśli się nie mylę, byłem już raz w tej dolinie, kalkuluję więc sobie, że się rychło rozeznam.
Pokazało się, że Old Death słusznie przypuszczał, znajdowaliśmy się bowiem w bardzo małej kotlinie, której szerokość można było przebiec w pięciu minutach. Prowadziło do niej jedno wejście, którędy myśmy weszli i drugie, równie wązkie jak pierwsze. Tam wysłano ludzi na zwiady. W samym środku kotliny rozłożyli się obozem Komancze. Ściany kotliny były ze skał tak stromych, że niktby z pewnością ani do góry nie potrafił wyleźć, ani na dół zejść. Obeszliśmy kotlinę dookoła, natknęliśmy się na straże, stojące u wejścia i wyjścia, a potem zbliżyliśmy się znów do obozu.
— To fatalne! — mruknął stary. — Siedzimy rzeczywiście w pułapce i nie wyobrażam sobie, jakby się można z niej wydobyć. Musimy postąpić jak ów lis, który odgryza sobie nogę, gdy wpadnie w żelazną łapkę.
— Czy nie udałoby się nakłonić Białego Bobra, żeby przeniósł obóz stąd na jakie inne miejsce?
— Moglibyśmy spróbować, wątpię atoli, czy się zgodzi na to, jeśli mu nie powiemy, że ma u siebie dwu Apaczów, a tego stanowczo musimy uniknąć.