Od strony wyjścia zabrzmiał głośny, przeraźliwy, wstrząsający krzyk, okrzyk śmiertelny, a zaraz potem wielogłośne wojenne wycie Apaczów. Kto je raz słyszał, ten nie zapomni go nigdy. Zaledwie wrzaski przebrzmiały, zerwali się wszyscy biali od ogniska.
— Tam te psy stoją — zawołał oficer wskazując na nas. — Dalej na nich!
— Tak, na nich! — wrzasnął Gibson. — Zabić ich!
My staliśmy w ciemności tak, że nie przedstawialiśmy pewnego celu. To też ci woleli nie strzelać, lecz rzucić się na nas z podniesionemi strzelbami. Musieli się o to przedtem umówić, ponieważ ruchy ich były tak szybkie i pewne, że nie mogły być wynikiem jednej chwili. Byliśmy od nich co najwyżej o trzydzieści kroków, ale czas, potrzebny do przebieżenia tej przestrzeni, wystarczył Old Deathowi na uwagę:
— No, czy nie miałem słuszności? W górę strzelby! Przyjmiemy ich należycie.
Sześć strzelb zwróciło się przeciwko wpadającym na nas, gdyż wódz podniósł też swoją strzelbę. Huknęły po dwa strzały z dubeltówek. Nie zdołałem z powodu braku czasu policzyć, ilu ich padło. Komancze pozrywali się również i wypuścili na nich strzały z boku i z tyłu. Zauważyłem tylko, że Gibson mimo swego wezwania nie rzucił się na nas razem. Stał jeszcze przy ognisku, pochwycił Ohlerta za rękę i starał się go z ziemi poderwać. Dalsza obserwacya stała się niemożliwą, gdyż wycie zbliżyło się do nas i Apacze runęli na Komanczów.
Ponieważ światło ogniska nie sięgało daleko, przeto Apacze nie mogli widzieć, ilu mają nieprzyjaciół przed sobą. Komancze stali wciąż jeszcze kręgiem, który jednak rozerwał się niebawem i pod naporem rozwinął się z jednej strony. Huczały wystrzały, włócznie świstały, strzały jęczały, połyskiwały noże. Do tego należy dodać wycie obu hord nieprzyjacielskich i widok chaosu ciemnych, zmagających się, postaci, wyglądających jak rozwścieczeni szatani. Na czele wszystkich Apaczów przebił pierwszą linię Komanczów czerwoskóry z rewolwerem
Strona:PL Karol May - Winnetou 03.djvu/254
Ta strona została uwierzytelniona.
— 240 —