Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/008

Ta strona została uwierzytelniona.
—   242   —

— Apacze dzisiaj nam uszli, ale jutro wczesnym rankiem doścignę ich i wygubię.
— Czy sądzisz, że ci się to uda istotnie? — spytał Old Death.
— Napewno! Czy mój brat myśli inaczej? Jeżeli tak, to jest w błędzie.
— Czyli przedtem, kiedy cię ostrzegałem, nie powiedziałeś także, że się mylę? Nazwałem wówczas tę dolinę pułapką. Kto wie, czy jeszcze zdołasz ją opuścić.
— Niech tylko dzień nastanie, a zobaczymy niewielu pozostałych nieprzyjaciół i położymy ich wkrótce trupem. Teraz chroni ich ciemność.
— W takim razie niepotrzebnie do nich strzelacie! Gdy wyrzucicie wszystkie strzały, dostarczy wam ta dolina dość drzewa na nowe, ale skąd dostaniecie żelaznych grotów? Nie marnujcie środków obrony! A co robią ci wojownicy, którzy stali na straży u wejścia? Czy się tam jeszcze znajdują?
— Nie; są już tutaj. Walka ich zwabiła.
— Więc wyślij ich tam natychmiast, żebyś miał przynajmniej wolny odwrót!
— Troska mego brata jest zupełnie zbyteczna. Apacze wybiegli wyjściem. Do wejścia nikt się dostać nie może.
— Mimoto radzę ci to uczynić. Tych dziesięciu ludzi na nic się tu nie przyda, a tam bardziej ich teraz potrzeba, niż kiedykolwiek.
Wódz poszedł za tą radą więcej z szacunku dla Old Deatha, niż z przekonania. Niebawem pokazało się, jak dalece stary skut miał słuszność, gdyż skoro tych dziesięciu po otrzymaniu rozkazu udało się na miejsce, huknęły dwa wystrzały z rusznicy, którym odpowiedziały dzikie okrzyki. W kilka minut potem wrócili dwaj z owych dziesięciu z doniesieniem, że przyjęto ich dwoma kulami i mnóstwem strzał i że tylko oni pozostali przy życiu.
— No, a teraz znów się pomyliłem? — zapytał skut. — Pułapka zamknięta z przodu i z tyłu, a my siedzimy w środku.