Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/010

Ta strona została uwierzytelniona.
—   244   —

— Tak. — odrzekł zapytany z jękiem.
— Czy wiedzieliście, że urządzą na nas napad tej nocy?
— Tak. Obaj Topiowie sprowadzili tu Komanczów w tym celu.
— A Gibsonowi polecono dać znak ogniem?
— Tak, sir. Właściwie miał tyle razy trącić w ogień, ile jest setek Komanczów. Wówczas byłby Winnetou uderzył nie dziś, lecz jutro na innem miejscu, ponieważ dziś towarzyszyło mu tylko stu ludzi. Jutro połączy się z nim reszta.
— Przewidziałem to z góry. To, że przeszkodziłem Gibsonowi jeszcze pięć razy trącić w ogień, skłoniło Apaczów do napadu dzisiaj. A teraz obsadzili oba wejścia. Nie zdołamy stąd odejść, a ta dolina stanie się otwartym grobem, w którym nas z wolna w pień wytną.
— Będziemy się bronili! — zgrzytnął wódz, który stał obok. — Ten zdrajca jednak niechaj idzie do wiecznych ostępów jako pies parszywy i niechaj go tam wilki ścigają, aby piana przez całą wieczność ściekała mu z pyska.
Dobył noża i pchnął nim rannego w serce.
— Głupota! — krzyknął Old Death. — Po co stałeś się przezeń mordercą?
— Zabiłem go, a dusza jego będzie niewolnicą mojej. Ale zwołajmy teraz naradę. Wojownicy Komanczów nie mają ochoty czekać, dopóki nie nadejdzie mnóstwo tych psów Apaczów. Możemy jeszcze dziś w nocy przebić się przez wyjście.
Usiadł z młodszymi dowódcami przy ognisku. Old Death musiał także wziąć udział w naradzie. Ja siedziałem z Langem, jego synem i murzynem tak daleko od ognia, że nic nie słyszałem, o czem radzono, gdyż wszyscy prowadzili rozmowę głosem stłumionym. Zauważyłem jednak po rysach i gwałtownych ruchach skuta, że był odmiennego zdania od Indyan, bronił swego widocznie bardzo żywo, ale bez skutku. Wreszcie zerwał się z gniewem i powiedział już głośno: