Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/013

Ta strona została uwierzytelniona.
—   247   —

udało im się pochwycić Winnetou. Przynieśli natomiast kilku swoich zabitych i poranionych. Ludzie cywilizowani byliby się w takim wypadku zachowali spokojnie zarówno ze współczucia jakoteż z rozwagi. Tymczasem czerwonoskórzy wyli i ryczeli, jak gdyby ich na pal wbijano i tańczyli dokoła zwłok, wywijając toporami nad głową.
— Na ich miejscu pogasiłbym ogniska i zachowałbym się spokojnie — rzekł Old Death. — Tymczasem oni wyją sobie samym pieśń pogrzebową.
— Co właściwie postanowiono na wojennej naradzie? — zapytał Lange.
— Przebić się na zachód i to natychmiast.
— Co za głupota! W takim razie pójdą wprost na Apaczów, którzy mają nadejść tutaj.
— To nie, master, ponieważ nie potrafią się przebić. Gdyby im się to jednak udało, mieliby Winnetou za sobą, dostaliby się w środek i wyginęliby wszyscy. Oni jednak myślą, że Apaczów jest mniej i pewni są, że ich zdołają zniszczyć. Wiedzą zresztą o tem, że nadciągnie syn Białego Bobra, którego spotkaliśmy poprzedniego dnia. Teraz dopiero zapałają żądzą pomszczenia śmierci obu wodzów. Powinni jednak do dnia zaczekać i przedrzeć się od tyłu tam, którędy myśmy tu weszli. Za dnia widzi się nieprzyjaciela i urządzane przezeń przeszkody. Ale moje zapatrywanie nie znalazło posłuchu. Nam to oczywiście obojętne, co oni zrobią. My nie weźmiemy w tem udziału.
— To Komancze będą na nas krzywo patrzeć.
— Nie dbam o to. Old Death nie ma bynajmniej ochoty muru głową przebijać. Słuchajcieno! Co to takiego?
Komancze wyli wciąż jeszcze, niepodobna więc było dobrze rozróżnić głosu, który nas teraz doleciał.
— A to głupcy! — gniewał się Old Death. — Winnetou doskonale wyzyska hałas, który oni podnoszą. Może kładzie pnie drzewne, aby nimi wyjście zatarasować. Brzmiało to całkiem tak jak łoskot padającego drzewa