bierzesz swoje słowa, niż one brzmią. Trudno więc zaufać temu, co mówisz i obiecujesz.
— Jeśli mi nie wierzysz, to nie mogę ci dać innego zapewnienia.
— Daj mi swoją fajkę pokoju i...
— Uff! — zawołał Indyanin, przerywając Old Deathowi z przestrachem. — Kalumetu wojownik nikomu nie oddaje.
— A ja wcale jeszcze tem nie byłbym zadowolony. Żądam nietylko kalumetu, lecz także leku.
— Uff, uff, uff! To niemożliwe!
— Nie dasz mi tego na zawsze, ani nie darujesz. W chwili pokojowego rozstania się naszego otrzymasz to napowrót.
— Żaden wojownik nie wypuści z rąk swego woreczka z lekami.
— A mimoto ja tego żądam. Znam wasz obyczaj. Jeżeli będę miał twój kalumet i lek, będę tobą samym, a każdy nieprzyjazny krok względem nas pozbawiłby was radości wiecznych ostępów.
— A ja ich nie dam!
— Wobec tego skończyłem z tobą. Dostaniesz teraz kulę w głowę, a potem zabiorę ci skalp. Będziesz po śmierci moim psem i niewolnikiem. Podniosę potrzykroć lewą rękę, za trzecim razem zaś strzelę, jeśli mnie nie usłuchasz.
Podniósł rękę raz i drugi, trzymając rewolwer, wymierzony w serce czerwonoskórca. Już trzeci raz podniósł był rękę do połowy, kiedy rzekł Indyanin:
— Zaczekaj! Czy zwrócisz mi jedno i drugie?
— Tak.
— To je dostaniesz. Ja...
Podniósł ręce, jak gdyby chciał wziąć w nie fajkę i woreczek.
— Stój! — przerwał mu Old Death. Ręce na dół, bo strzelam. Zaufam ci dopiero wtedy, gdy będę miał te oba przedmioty. Mój towarzysz zabierze je i zawiesi na mojej szyi.
Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/018
Ta strona została uwierzytelniona.
— 252 —