nym mężom, Apacze zaś nie zrobili mi najmniejszej przykrości. Dlaczegóż miałbym być ich wrogiem? Ale ty chciałeś nieprzyjaźnie z nami postąpić. Chciałeś nas pojmać. Zważ więc, kto ma większe prawo do naszej przyjaźni, wy czy oni?
— Masz na sobie mój kalumet i worek z lekami, słowa twoje więc są niejako mojemi słowami. Dla tego nie odpowiem ci tak, jakbym pragnął. Twoja rada nic nie warta. Ty zamierzasz oddać nas w ręce Apaczów. Wobec tego będziemy wiedzieli sami, co należy czynić.
— W takim razie poco wam mojej rady? Skończyliśmy z sobą i nie mamy sobie nic do powiedzenia.
— Tak myśmy z sobą skończyli — przyznał Komancz. — Pamiętaj jednak, że pomimo opieki, jakiej teraz zażywasz, jesteś naszym nieprzyjacielem. Tobie nie wolno zatrzymać na zawsze mego kalumetu i leku. Będziesz musiał je oddać, zanim opuścimy to miejsce, a potem spadnie na ciebie wszystko, co spowodowałeś.
— Well! Zgadzam się z ochotą i czekam z wielkim spokojem na to, co mnie spotka. Groziłeś Old Deathowi. Powtarzam, że skończyliśmy z sobą, możesz więc odejść.
— Uff! — wybuchnął wódz, poczem odwrócił się i odszedł wolnym krokiem ku ognisku.
— Oni naprawdę pogłupieli — rzekł rozgniewany Old Death, patrząc za nim. — Mogą rzeczywiście ocalić się tylko w ten sposób, że poproszą o pokój. Zamiast to uczynić, liczą wciąż jeszcze na swoją przewagę. Ale w obecnych warunkach starczy sam Winnetou za stu ludzi. Wy w to nie uwierzycie, gdyż jesteście nowicyuszem na dzikim Zachodzie i nie macie pojęcia, co znaczy w pewnych okolicznościach jeden zuch prawdziwy. Gdybyście tylko naprzykład wiedzieli, czego ten młody Apacz dokazywał ze swoim białym przyjacielem Old Shatterhandem! Czy wam już kiedy o tem opowiadałem?
Old Death obecnie po raz pierwszy wymienił moje nazwisko.
— Nie — odpowiedziałem. — Kto to ten Old Shatterhand?
Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/026
Ta strona została uwierzytelniona.
— 260 —