Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/031

Ta strona została uwierzytelniona.
—   265   —

ma jeszcze wypierać. Powstałem więc od ognia, wyciągnąłem do niego obie dłonie i zawołałem:
— Mój brat Winnetou widzi, że nie potrzebuję iść aż nad Rio Pecos, aby się z nim znów spotkać. Cieszę się ogromnie, że go znów widzę.
Uścisnęliśmy się serdecznie. Ujrzawszy to Old Death, zapytał ze zdumieniem:
— Cóż to jest? Wy się już znacie?
— To mój biały brat Old Shatterhand — oświadczył Winnetou.
— Old... Shat...ter...hand! — zawołał stary, robiąc przytem minę, wprost nieocenioną. Gdy zaś, śmiejąc się, potwierdziłem słowa Winneteu, mówił dalej z gniewem:
— A więc oszukaliście mnie i okłamali, wodziliście za nos Old Deatha! Old Shatterhand! A on tak długo z tem się krył i pozwolił się przezywać greenhornem i nowicyuszem!
Pozostawiliśmy go na pastwę jego zdumieniu, gdyż Winnetou chciał mi coś opowiedzieć.
— Mój brat słyszał, że musiałem się udać do fortu Inge. Tam dowiedziałem się...
— Wiem już o wszystkiem — przerwałem mu. — Skoro będziemy mieli więcej czasu niż teraz, powiem ci, jak doszedłem do tej wiadomości. Teraz muszę przedewszystkiem zapytać, gdzie jest tych dziesięć bladych twarzy, które były u Komanczów razem z obydwoma twoimi wywiadowcami, którzy podawali się za Topiów i przeszli do was.
— Już odjechali.
— Już? Dokąd?
— Do Chihuahua, do Juareza.
— Już odjechali? Naprawdę?
— Tak. Śpieszyli się bardzo, bo dotąd z Komanczami musieli daleko okrążać, a teraz postanowili nadrobić tę zwłokę.
— To dla nas prawdziwy cios, ponieważ z nimi znajdowali się ci dwaj, których ścigałem!
— Uff, Uff! Oni byli razem z nimi? O tem nie wie-