Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/035

Ta strona została uwierzytelniona.
—   269   —

Skarcony stał w wyprostowanej, a jednak pełnej szacunku postawie. Był to wolny Indyanin, uznający jednak wyższe uzdolnienie swojego dowódcy.
— Nadchodzą. — rzekł do Winnetou.
— W ile koni?
— Wszyscy. Nie brak ani jednego wojownika. Kiedy Winnetou wzywa, nikt z Apaczów nie zostanie przy kobietach.
— Jak daleko są jeszcze stąd?
— Nadejdą o świcie.
— Dobranoc ci! Zaprowadź konia do tamtych, a potem usiądź przy strażach i wypocznij!
Czerwonoskóry posłuchał w tej chwili, a Winnetou usiadł znowu przy nas, prosząc byśmy opowiedzieli o naszym pobycie w hacyendzie del Caballero i o zdarzeniu w La Grange. Na tem zeszedł nam czas, a o spaniu oczywiście mowy nie było. Wódz Apaczów wysłuchał naszego opowiadania, dorzucając tylko od czasu do czasu jakąś uwagę, albo pytanie. Tak minęła powoli noc i zaczęło się świtanie. Wtem wyciągnął Winnetou rękę ku zachodowi, mówiąc:
— Niechaj moi biali bracia zobaczą, jak punktualni są wojownicy Apaczów. Oto już się zbliżają!
Spojrzałem we wskazanym kierunku. Mgła leżała na zachodzie jak morze bez fal, wsunąwszy swoje nieprzeźroczyste masy w kształcie zatok pomiędzy góry. Z tego morza mgły wynurzył się jeździec, a za nim posuwało się wielu długim szeregiem. Na nasz widok zatrzymał się na chwilę, poczem poznawszy Winnetou, ruszył ku nam krótkim kłusem. Był to wódz, gdyż miał dwa orle pióra w węźle włosów. Żaden z jeźdźców nie miał kompletnej uzdy z wędzidłem i z cuglami, lecz wszyscy prowadzili konie na trendzlach, a mimoto kierowali nimi, nadjeżdżając teraz cwałem i stając w pięciu szeregach, tak pewnie, jak rzadko można spotkać coś podobnego nawet u europejskiej konnicy. Większość uzbrojona była w strzelby, a tylko niewielu miało łuki, włócznie i kołczany. Dowódca pomówił przez krótką