— Uznaję, że warunki twoje nie są zbyt ostre i natychmiast je im wyłuszczę.
Zarzucił strzelbę, uciął sobie gałązkę na odznakę parlamentarza, poczem zniknął z wodzem w przesmyku. Nie było to dlań zbyt bezpiecznem, że zbliżał się teraz do Komanczów, ale stary skut nie znał trwogi.
Przekonawszy się, że Old Death rozpoczął już rozmowę z wodzem Komanczów, wrócił Winnetou do nas i zaprowadził nas do przybyłych na ostatku koni. Były między niemi i luźne, częścią lepszego gatunku, których oszczędzano i używano dopiero wówczas, kiedy szło o jakiś nadzwyczajny wysiłek, częścią zaś konie zwykłej jakości, jako zapasowe.
— Obiecałem moim braciom dać lepsze konie — rzekł. — Wybiorę je teraz dla nich. Mój brat otrzyma jednego z moich własnych rumaków.
Wybrał pięć sztuk. Byłem zachwycony przeznaczonym dla mnie wierzchowcem. Obaj Langowie i Sam ucieszyli się także bardzo. Murzyn pokazał w uśmiechu wszystkie zęby i zawołał:
— Oh, oh! Co za konia Sam dostać! Być czarny jak Sam i przepyszny całkiem jak Sam. Przystawać bardzo dobrze do siebie koń i Sam. Oh, oh, oh!
Minęły ze trzy kwadranse, zanim wrócił Old Death. Twarz miał bardzo poważną. Byłem pewny, że Komancze zgodzą się na warunki Winnetou, ale oblicze Old Deatha zapowiadało coś przeciwnego.
— Mój brat chce mi powiedzieć to, czego się domyślałem — rzekł Winnetou. — Komancze sprzeciwiają się moim żądaniom.
— Tak jest niestety! — odparł skut.
— Wielki Duch ukarał ich głupotą za to, co uczynili: nie chce dla nich łaski. Ale jakie podali powody?
— Spodziewają się jeszcze zwyciężyć.
— Czy zawiadomiłeś ich, że przybyło jeszcze przeszło pięciuset Apaczów i gdzie oni się teraz znajdują?
— Oczywiście. Nie uwierzyli jednak temu i wyśmiali się ze mnie.
Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/042
Ta strona została uwierzytelniona.
— 274 —