Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/045

Ta strona została uwierzytelniona.
—   277   —

z falistych, bezleśnych płaszczyzn, porosłych rzadką i nizką trawą, a poprzerywanych piasczyskami, na których gdzieniegdzie tylko widać drzewa lub krzaki. Tu i ówdzie wznosi się z tej pustej równiny góra, a miejscami pocięta jest ziemia głębokiemi rozpadlinami o prostopadłych ścianach, co zmusza przejeżdżających do dalekich okrążań. Ale Mapimi nie jest tak bezwodna, jak sądziłem z początku. Są tam jeziora, które wprawdzie w gorącej porze roku tracą większą część wody, ale roztaczają mimoto tyle wilgoci w powietrzu, że po brzegach rozwija się dość bujna roślinność.
Zdążaliśmy ku jednemu z tych jezior, a mianowicie ku Laguna de Santa Maria. Leżało ono w oddaleniu dziesięciu mil geograficznych od doliny, z której rozpoczęła się jazda. Był to zatem dobry dzień drogi, zwłaszcza po nocy bezsennej. Jechaliśmy prawie ciągle z jednego parowu do drugiego, skąd nie mieliśmy żadnego widoku.
Prawie przez cały dzień nie widzieliśmy słońca, albo tylko na krótkie chwile. Droga prowadziła przytem to w prawo, to znowu w lewo, czasem nawet pozornie wstecz tak, że gubiłem niemal główny kierunek jazdy.
Wieczór zapadał, kiedy przybyliśmy nad Lagunę. Grunt był wogóle piasczysty. Na miejscu, gdzie rozłożyliśmy się obozem, nie było drzew, tylko skąpe zarośla o nieznanej mi nazwie. Jezioro tworzyło posępną płaszczyznę wodną, otoczoną zrzadka krzakami, za niem rozciągała się równina z wznoszącemi się na zachodzie wzgórzami, za któremi zaszło już słońce. Tu w górze mogły promienie słońca działać z całą siłą, ale w głębokich, ciasnych, kenionach było mi niemal chłodno. To też ziemia oddychała tu skwarem, w którym można się było upiec na placek. Zato w nocy, kiedy ziemia oddała swoje ciepło powietrzu, było tem zimniej, a nad ranem muskał nas wiatr, że musieliśmy mocniej otulić się w wełniane koce.
Wczesnym rankiem ruszyliśmy dalej w drogę prosto