— Czy wspominał co o swej rodzinie?
— Żona mu umarła, a syn zajmuje się we Frisco jakiemś rzemiosłem. Czy znacie tego człowieka?
Old Death zadawał pytania nadzwyczaj gwałtownie. Oczy mu się świeciły, a głęboko zapadłe policzki rozgorzały rumieńcem. Starał się uspokoić i po chwili zapytał głosem zwykłym:
— Widziałem go raz dość dawno. Podobno był w bardzo dobrych stosunkach. Nic wam o tem nie opowiadał?
— Tak. Był synem porządnych rodziców i został kupcem. Wyrobił sobie z czasem bardzo dobry interes, ale miał brata nicponia, który przyczepił się do niego jak pijawka i wyssał go.
— Czy dowiedzieliście się, jak się ten brat nazywał?
— Tak. Na imię mu było Henry.
— To się zgadza. Spodziewam się, że zobaczę jeszcze kiedyś waszego Hartona!
— Trudno będzie. Zdaje się, że niedługo pożyje, gdyż opryszki, którzy mnie tu zakopali, zabrali go z sobą.
— Jak się to stało?
— Tak, jak to chciałem przedstawić, zanim mi przerwaliście. Harton był zatem kupcem, ale brat wyłudził od niego cały majątek. Przypuszczam, że on do dziś dnia kocha tego niesumiennego hultaja, który go wszystkiego pozbawił. Zubożawszy, chwytał się rozmaitych zawodów, lecz szczęście mu nie sprzyjało. Został nawet wakerem, ale bez skutku, aż wkońcu poszedł do gambusinów. Ponieważ jednak nie posiadał żyłki do przygód, przeto nawet jako gambusino klepał biedę jeszcze gorszą, niż przedtem.
— To nie powinien był tego zawodu obrać!
— Łatwo wam to powiedzieć, sennor. Miliony ludzi nie zostają tem, do czego mają zdolności, lecz tem, do czego się najmniej nadają. Może z jakiego ukrytego powodu przystał do gambusinów, do których należał
Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/051
Ta strona została uwierzytelniona.
— 283 —