Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/052

Ta strona została uwierzytelniona.
—   284   —

jego brat i był bardzo szczęśliwy. Pewnie spodziewał się, że spotka w ten sposób brata.
— To sprzeczność. Ten nicpoń brat miałby być szczęśliwym gambusinem, a mimoto pozbawić brata całego majątku? Przecież szczęśliwemu gambusinowi nie brak pieniędzy.
— Tak, lecz gdy je prędzej przehula, aniżeli znajdzie, albo na nie zarobi, to się wyczerpią. Był to rozrzutnik w najwyższym stopniu! Nareszcie przybył Harton do Chihuahua, gdzie wstąpił do służby u mojego pryncypała. Tu go poznałem i polubiłem, co rzadko się zdarza między nami, gdyż łatwo sobie wyobrazić, że gambusini są o siebie ogromnie zazdrośni. Odtąd wychodziliśmy razem na poszukiwania.
— Jakżeż się wasz pan nazywa?
— Davis.
— Do stu piorunów, sennor! Czy mówicie także po angielsku.
— Tak dobrze, jak po hiszpańsku.
— To bądźcie tacy dobrzy i mówcie po angielsku, ponieważ są tu dwaj, którzy nie umieją po hiszpańsku, a bardzo ich zajmie wasze opowiadanie.
Wskazał na obu Langów.
— Dlaczego zajmie? — spytał gambusino.
— Zaraz się o tem dowiecie. Posłuchajcie, master Lange, ten człowiek jest poszukiwaczem złota w służbie niejakiego Davisa w Chihuahua.
— Co? Davisa? — wykrzyknął Lange. — Wszak to pryncypał mojego zięcia!
— Tylko nie tak nagle, sir! Może być więcej Davisów.
— Jeśli ten master ma na myśli Davisa, trudniącego się zyskownem zakupywaniem min złotych i srebrnych, to pomyłka jest wykluczona — rzekł gambusino.
— Tak jest! — zawołał Lange. — Czy znacie tego pana?
— Naturalnie! Jestem w służbie u niego.