znaleźliśmy oznak pokładów złota. Dziś przed południem spoczęliśmy tu nad potokiem. Nie spaliśmy prawie przez całą noc, byliśmy więc bardzo znużeni i zasnęliśmy mimowoli. Kiedyśmy się zbudzili, otaczała nas gromada czerwonych i białych.
— Jacy to byli Indyanie?
— Czimarrowie. Ich czterdziestu i dziesięciu białych.
— Czimarrowie? To jeszcze najdzielniejsi z tych hultajów. I oni to zabrali się do takich biedaków, jak wy? Dlaczego? Czy żyją w nieprzyjaźni z białymi?
— Biali nigdy nie mogą wiedzieć, na jakiej są z nimi stopie, gdyż Czimarrowie nie są ani ich przyjaciółmi, ani wrogami. Unikają wprawdzie otwartego wystąpienia, gdyż są nato za słabi, ale nie wchodzą nigdy w takie stosunki, żeby im można śmiało zaufać. To niebezpieczniejsze od jawnej nieprzyjaźni, ponieważ nigdy się nie wie, jakby należało wobec nich się zachować.
— W takim razie ciekaw jestem, dla czego obeszli się z wami w ten sposób. Czy obraziliście ich czemkolwiek?
— Ani trochę. Ale sennor Davis wyposażył nas bardzo dobrze. Każdy z nas miał dwa konie, dobrą broń, amunicyę, żywność, narzędzia i wszystko, czego potrzeba do dłuższego pobytu w takiej pustej okolicy.
— Hm! To oczywiście wystarczy dla tych ludzi.
— Otoczyli nas i zapytali, kim jesteśmy i czego chcemy w tych stronach. Gdy powiedzieliśmy im prawdę, udali bardzo rozgniewanych, twierdząc, że Mapimi jest ich własnością razem ze wszystkiem, co się w niej i na niej znajduje. Potem zażądali od nas wszystkiego, cośmy posiadali.
— A wy daliście?
— Ja nie. Harton postąpił rozsądniej odemnie, odłożył bowiem wszystko, co miał, ja natomiast porwałem za rusznicę, nie dla tego, by do nich strzelać, gdyż wobec przemocy byłoby to wielkiem głupstwem, lecz, aby ich zastraszyć. Pokonali mnie oczywiście odrazu, powalili i ograbili do skóry. Biali nie przyszli nam z po-
Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/054
Ta strona została uwierzytelniona.
— 286 —