Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/058

Ta strona została uwierzytelniona.
—   290   —

— W nocy, kiedy śpi wszystko. Oprócz tego krąży strzelec, wynajęty w tym celu, przez cały dzień po okolicy, aby towarzystwo zaopatrzyć w dziczyznę. Jemu nic ujść nie może.
— Czy Uhlmann pozakładał budynki?
— Nie. Sam mieszka w wielkim namiocie, w którym gromadzą się wszyscy po pracy. Namiot poboczny służy jako śpichlerz na zapasy. Oba przytykają do ściany parowu. Dokoła stoją zbudowane na razie z gałęzi i tym podobnych materyałów budy, w których obozują robotnicy.
— Ale obcy może z górnej krawędzi zobaczyć jasne namioty!
— Nie, ponieważ pokrywają je gęste korony drzew, a oprócz tego dachy zrobione są nie z białego płótna, lecz z ciemnej materyi gumowej.
— To już lepsze. Jakże z uzbrojeniem?
— Znakomicie! Każdy z robotników ma dubeltówkę, nóż i rewolwer.
— W takim razie niech sobie przychodzą kochani Czimarrowie. Oczywiście, że my powinniśmy przybyć przed nimi. Trzeba jutro konie natężyć. A jeraz spróbujmy zasnąć. Wobec tego, co czeka nas jutro, musimy dobrze wypocząć, my i konie.
Pożądany sen odbiegał mnie, chociaż poprzedniej nocy ani chwili nie spałem. Podniecała mię myśl, że jutro schwytam Gibsona. Old Death także nie mógł zasnąć. Przewracał się co chwila z jednego boku na drugi, co było u niego rzeczą rzadką. Słyszałem, jak wzdychał i mruczał do siebie jakieś słowa, których nie rozumiałem, chociaż leżałem obok niego. Coś mu ciężyło na sercu. Zachowanie się jego w czasie wzmianki o gambusinio Hartonie wpadło mi szczególnie w oko, ale tłómaczyłem je sobie tem, że Old Death znał tego człowieka. Czyżby jednak stosunek jego był jeszcze innym jak tylko zwyczajnego znajomego?
Może po trzech godzinach leżenia zauważyłem, że powstał. Zaczął nadsłuchiwać, czy oddychamy regularnie