Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/061

Ta strona została uwierzytelniona.
—   293   —

— Co wam do kaduka, sir! Nie spodziewacie się chyba śmierci?
— Niestety, zdaje mi się, że ona przyjdzie — potwierdził kiwając głową. — Słyszeliście, co mówił gambusino o kupcu Hartonie. Co sądzicie o bracie tego człowieka?
Teraz zacząłem się domyślać rzeczywistego stanu rzeczy. Odpowiedziałem przeto łagodnie:
— Był w każdym razie lekkomyślny.
— Pshaw! Chcecie przez to wydać łagodny wyrok? Powiadam wam, że lekkomyślny jest o wiele niebezpieczniejszy od złośliwie złego. Złego poznać można zdaleka, lekkomyślny natomiast jest przeważnie miłym człowiekiem i dlatego jest dla społeczeństwa więcej niebezpieczny. Tysiąc złych można poprawić, gdyż złość ma charakter, o który poprawa może się zaczepić. Ale wśród tysiąca lekkomyślnych da się zaledwie jednego poprawić, gdyż nie posiadają oni żadnej pewnej rączki, za którąby można uchwycić i pociągnąć ich na dobrą drogę. Ja właściwie nie byłem nigdy zły, lecz lekkomyślny, bezdennie lekkomyślny, gdyż owym Hartonem, który strwonił majątek brata, jestem... ja, ja, ja!
— Ależ, sir, przedstawiliście się mnie pod innem nazwiskiem!
— Oczywiście! Przybrałem sobie inne, ponieważ zbezcześciłem to, które nosiłem. Żaden zbrodniarz nie opowiada chętnie o tem, względem czego się grzechu dopuścił. Czy sobie przypominacie, co do was powiedziałem w Nowym Orleanie, że zacna moja matka postawiła mnie była na drodze do szczęścia, że jednak ja go na całkiem innej szukałem?
— Przypominam sobie.
— To nie będę tracił wielu słów. Matka moja, umierając, wskazała mi drogę cnoty, ja jednak poszedłem manowcami lekkomyślności. Chciałem się wzbogacić, posiąść miliony. Spekulowałem nierozumnie, straciłem ojcowiznę i honor kupiecki. Wobec tego przystałem do digginów. Miałem szczęście i znalazłem mnóstwo