Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/064

Ta strona została uwierzytelniona.
—   296   —

proszę was, żebyście o tem nie zapomnieli. A teraz odejdźcie, sir! Zostawcie mnie samego! Wydaje mi się, jak gdybym musiał jeszcze dziś w nocy przeczytać księgę mych win. Jutro może już czasu nato nie będzie. Są przeczucia, po których poznać natychmiast, że są zwiastunami prawdy. Proszę was, idźcie! Śpijcie z Bogiem! Wasze sumienie czyste. Dobranoc, sir!
Wróciłem powoli do obozu i położyłem się. Zasnąłem dopiero w kilka godzin, na krótko przed samym brzaskiem, a starego jeszcze nie było. Gdy nas budzono, siedział już na siodle, jak gdyby mu zależało na tem, by się jego przeczucie śmierci urzeczywistniło. Gambusino oświadczył, że z wyjątkiem niewielkiego bolu w plecach czuje się zupełnie dobrze i rzeźko. Opasano go jedną derką jak spódnicą, a na to zarzucono mu drugą jako płaszcz. Jeden z Apaczów wziął go na swego konia i ruszyliśmy w drogę.
Przejeżdżaliśmy znów przez keniony prawie aż do południa, dopiero o tej porze skończył się przynajmniej na ów dzień ten uciężliwy teren. Godzinami prowadziła teraz droga przez porosłe trawą równiny, z których miejscami wznosiły się góry. Trop Czimarrów mieliśmy ciągle dotąd przed sobą.
Wtem zatrzymał nas gambusino i rzekł z zadowoleniem:
— Tu musimy zboczyć od tropu. Harton posłuchał mej rady i poszedł kołem. My skierujemy się teraz na prawo, bo tam prosta droga.
— Well! To nas prowadźcie!
Na północnym zachodzie, dokąd zdążaliśmy teraz, rozłożyły się na widnokręgu niebieskawe masy, które gambusino określił jako góry. Te jednak tak daleko były jeszcze, że dopiero po kilku godzinach poznaliśmy, że się do nich zbliżamy. Zaraz po południu spoczęliśmy na krótki czas i ruszyliśmy ze wznowioną szybkością. Wreszcie ujrzeliśmy pierwszy, choć nędzny, krzak, potem nastąpiło ich więcej, aż wkońcu otwarła się przed nami prerya, na której trzeba było objeżdżać kępy zarośli.