Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/071

Ta strona została uwierzytelniona.
—   303   —

Ohlert siedział jak zwykle, nie biorąc w niczem udziału Gibson jednak upamiętał się rychło.
— Łotrze! — krzyknął na mnie. — Aż tutaj ścigasz uczciwych ludzi?
— Milcz, człowiecze! — przerwałem mu. — Jesteś moim jeńcem!
— Jeszcze nie! — odparł z wściekłością. — Dostaniesz najpierw tem!
Miał strzelbę w ręku i zmierzył się do uderzenia mnie kolbą. Ja pchnąłem go w rękę, przez co zrobił pół zwrotu, strzelba uderzyła w dół i trafiła w głowę Ohlerta, który też upadł natychmiast. W następnej chwili wtargnęli robotnicy do namiotu i wycelowali strzelbami do Gibsona, którego ja jeszcze trzymałem.
— Nie strzelać! — zawołałem, chcąc go wziąć żywcem, ale już było zapóźno. Huknął strzał i Gibson runął z przestrzeloną głową na ziemię.
— To nic, panie! U nas w kraju taki zwyczaj! — rzekł ten, który wystrzelił.
Na ten strzał, jakby na znak, umówiony może przez Gibsona ze wspólnikami, rozległo się w pobliżu wejścia indyańskie wycie wojenne. To wpadli Czimarrowie i sprzymierzeni z nimi biali.
Uhlmann wybiegł na dwór, a reszta za nim. Głos jego, strzały, krzyki i przekleństwa ludzi mieszały się z sobą wśród ciszy nocnej. Ja zostałem sam z Ohlertem w namiocie. Ukląkłem przy nim, aby się przekonać, czy żyje. Tętno biło jeszcze i to mnie uspokoiło. Mogłem więc wziąć udział w walce.
Wyszedłszy, zobaczyłem, że to zbyteczne. Dolinę oświetliła płynąca potokiem nafta, jak w dzień. Przyjęto nieprzyjaciół całkiem inaczej, aniżeli się spodziewali. Większość ich leżała na ziemi, a reszta umykała ku wyjściu, ścigana przez zwycięzców. Tu i ówdzie walczyli poszczególni napastnicy z dwoma lub trzema ludźmi Uhlmanna, lecz oczywiście bez nadziei skutku.
On sam stał obok namiotu i posyłał kulę za kulą, gdzie tylko znalazł cel odpowiedni. Zwróciłem jego uwagę