Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/077

Ta strona została uwierzytelniona.
—   309   —

— Nie. Obiecałem mr. Bothwellowi, że spotkam się z nim w Algierze, gdzie przebywają jego krewni. Stamtąd zamierzamy zrobić wycieczkę na Saharę.
— I dać się pożreć lwom i hipopotamom!
— Pshaw! Hipopotamy nie są mięsożerne i nie żyją na pustyni.
— Ale lwy!
— Niema ich także na właściwej Saharze. Zwierzętom potrzeba wody.
— Ja wiem, że nie piją syropu! Tu idzie jeszcze o inne rzeczy. Prawda, że w Algierze mówi się po francusku?
— Tak.
— A wy umiecie?
— Oczywiście.
— A na pustyni mówią?
— Po arabsku.
— To jednak pójdzie wam kulawo!
— Nie. Profesor, który mnie uczył języka arabskiego, uchodził za największego arabistę w ojczyźnie.
— Niech was kaczka kopnie! Ani rusz do was się dobrać! Przypuszczam jednak, że coś was przecież od tej podróży odwiedzie.
— Co?
— Pieniądze.
— O, te mam.
— Oho!
— Tak! Bonanca przyniosła mi sporo, a od bankiera Ohlerta otrzymałem także pokaźne wynagrodzenie, nie licząc pensyi, wysłanej mi przez John Taylora.
— To lećcie sobie, lećcie na swoją Saharę! — zawołał z gniewem. — Nie potrafię pojąć człowieka, którego tam coś ciągnie! Piasek, nic tylko piasek i miliony pcheł pustynnych! Tu byłoby wam o wiele lepiej. Rozchodzimy się na zawsze, bo kto wie, czy zobaczymy się kiedy.
Mr. Henry biegał szybko wielkimi krokami po pokoju, mruczał coś gniewnie i wymachiwał obydwiema