z sobą dla mnie. Koń nazywał się Swallow[1], a główna jego zaleta, szybkość, usprawiedliwiała aż nadto tę nazwę. Przeszedł on najlepszą indyańską tresurę i przyzwyczaił się do mnie rychło.
Winnetou wybierał się po polowaniu do Nawajów, aby między nimi a Nijorami, z którymi spór mieli, sprowadzić zgodę. Ja postanowiłem mu towarzyszyć, lecz nie wykonałem tego postanowienia. Oto bowiem na kilka dni przed zamierzonem wyruszeniem spotkaliśmy ludzi, którzy wieźli kalifornijskie złoto i przelękli się nie mało, ujrzawszy, że ich otoczyli czerwonoskórcy. Uspokoili się jednak wkrótce, usłyszawszy nazwiska Winnetou i Old Shatterhand. Jak dobrze one brzmiały, poznałem stąd, że ci ludzie poprosili mnie, żebym ich za odpowiedniem wynagrodzeniem odprowadził do Fortu Scot. Nie chciałem na to przystać, by się nie rozłączać z Winnetou, on jednak, jako mój dawniejszy nauczyciel, dumny był z tego zaufania i nalegał, żebym nie odmówił im tej przysługi, a potem udał się z fortu Scot na północ do położonej na zachód od Missouri preryi Grawel, gdzie mieliśmy się spotkać. Winnetou chciał właśnie odwiedzić znajdującego się wówczas w tamtych stronach swego dawnego przyjaciela, Old Firehanda.
Ponieważ to rozstanie się było jego własną wolą, odjechałem z owymi ludźmi i doprowadziłem ich szczęśliwie na miejsce przeznaczenia. Nie obeszło się oczywiście bez niebezpieczeństw, które trzeba było pokonać. Brałem je wyłącznie na siebie i kilka razy tylko dzięki sztućcowi i koniowi nie przypłaciłem życiem mojego postępowania.
Następnie pojechałem dalej sam, najpierw przez Kanzas, a potem przez Nebraskę, terytoryum Siuksów, od których pościgu ocaliła mnie kilkakrotnie tylko chyżość Swallowa. Winnetou powiedział mi przy pożegnaniu, że droga moja poprowadzi w tych stronach przez nowo odkryte, należące do niejakiego Forstera, tereny
- ↑ Jaskółka.