lekkie na mem wyłysiałem okryciu głowy i równocześnie ujrzałem spadające przedemną kwiecie heliantu, które byłem zatknął za czapkę. Wyglądało to całkiem tak, jak gdyby ten pewny siebie strzelec chciał się dowiedzieć, co ma sądzić o mojem myśliwstwie od święta, przeto odrzekłem z zimną krwią na jego pytanie:
— Sądzę, że tej sztuki dokaże ktobądź, chociaż nie każdy ma cierpliwość nastawiać czapkę do tego, bo może się pod nią przypadkiem głowa znajdować. Nie strzelajcie zatem do drugiego, dopóki go nie przekonacie, że razem z swoją sikawką nadajecie się do pewnego strzału!
— Wherefore? — zapytało coś za mną. Towarzysz chłopca jechał na dużym i ciężkim koniu, który nie mógł nam kroku dotrzymać i dotarł do nas dopiero w chwili wystrzału. — Za głowę przebiegacza sawanny razem z futrzaną czapką płaci się nabojem prochu aż nadto!
Chudy, długo- i cienko-szyjny ten człowiek miał prawdziwie zawziętą fizyognomię Jankesa. Ze względu na jego towarzysza nie zwróciłem uwagi i na to grubjaństwo, chociaż spostrzegłem, że moje milczenie chłopiec fałszywie sobie tłómaczył. Zauważyłem przynajmniej na jego twarzy wyraz, w którym mało było uznania dla niezdolności do natychmiastowej odpowiedzi z mojej strony.
Całe spotkanie wydało mi się tak osobliwem, że gdybym coś podobnego przeczytał w powieści, podejrzewałbym autora o chęć przedstawienia rzeczy niemożliwych jako możliwe. W każdym razie musiała się gdzieś w pobliżu znajdować osada, a że oddawna żadne z dzikich plemion nie zabłąkało się tutaj, mógł więc nawet chłopak odważyć się na niedaleki wyjazd na równinę.
Mniej jasno zdawałem sobie sprawę z tego, co nanależało zrobić z tym zajmującym chłopcem. Okazywał znajomość Zachodu i wprawę w potrzebnych tam umiejętnościach, co zniewalało do przypuszczenia, że znajdował się w jakichś szczęśliwych stosunkach. Nie dziw
Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/085
Ta strona została uwierzytelniona.
— 317 —