Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/092

Ta strona została uwierzytelniona.
—   322   —

ze swoim koniem powoli i ostrożnie. Przy tej sposobności przypatrzyłem się gibkim i zręcznym krokom idącego przedemną chłopca, którego osobistość zajmowała mnie z każdą minutą coraz bardziej. Na dnie doliny wsiedliśmy znowu na konie. Chciałem się pożegnać, sądząc, że obaj pojadą wprost do wspomnianego już domu mieszkalnego, gdy tymczasem mnie wypadała droga do sklepu.
— Dajcie pokój, człowieku! — odezwał się Forster. — My jedziemy także do store’a, gdyż mam z wami załatwić jeszcze pewną drobnostkę!
Miło mi było ze względu na młodzieńca, że zabawię dłużej w tem towarzystwie, nie pytałem jednak Forstera o jaką drobnostkę mu chodzi. Na wyjaśnienie nie długo czekałem. Gdy bowiem zsiadłem z konia koło „Store and boardinghouse“, jak brzmiał napis, umieszczony na drzwiach prostego domku, zeskoczył Forster także ze swego i ujął Swallowa za uzdę.
— Ja kupię od was tego konia. Ile żądacie?
— Ja go nie sprzedam!
— Dam dwieście dolarów.
Zaśmiałem się przecząco.
— Dwieście pięćdziesiąt!
— Nie trudźcie się, sir!
— Trzysta!
— Nie mam go na sprzedaż!
— Trzysta, a nad to cenę tego wszystkiego, co weźmiecie ze store’a.
— Czy wam się zdaje, że człowiek z preryi sprzeda konia, bez któregoby zginął?
— To odstąpię wam mego w dodatku!
— Trzymajcie sobie swoją patentowaną szkapę. Ja nie dam za nią ani włoska z mojej czapki!
— Ale ja muszę mieć waszego konia! — odparł niecierpliwie. — On mi się podoba!
— Bardzo wierzę, ale go nie dostaniecie. Jesteście na to za ubogi, by za niego zapłacić.
— Za ubogi?! — Spojrzał na mnie takim wzrokiem, jakby mnie chciał przestraszyć. — Czy nie słyszeliście,