Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/095

Ta strona została uwierzytelniona.
—   325   —

działem dopiero co, że wy potraficie znieść nawet porządnego szturchańca. Zgódźcie się, a skorzystacie na tem dobrze!
Właściwie brała mnie wielka ochota dać temu człowiekowi po twarzy, ale jego oferta bawiła mnie raczej, aniżeli złościła. Nie odpowiedziawszy więc nic na to, wszedłem do jego domu na zakupno rzeczy, których potrzebowałem. Kiedy zapytałem o cenę wybranych przedmiotów, spojrzał na mnie zdumiony i rzekł:
— Czy nie słyszeliście, że Emery Forster chce za wszystko zapłacić? On słowa dotrzyma, możecie więc te wszystkie rzeczy wziąć, chociażbyście nie mieli ani jednego penny.
— Dziękuję! Jeśli ja sobie co kupuję, to płacę swoimi pieniądzmi, a nie potrzebuję pieniędzy koniokrada.
Kupiec chciał się sprzeciwiać, ale gdy zobaczył pełną garść złotych monet, które wyjąłem z za pasa, ukazał się na jego twarzy wyraz nadzwyczajnego respektu. Teraz rozpoczął się handel z ową przebiegłością i uporem, z jakim zawsze w tamtych stronach wyzyskują obcego, jak tylko potrafią.
Nareszcie zgodziliśmy się. Za stosunkowo grube pieniądze kupiłem zupełnie nowe traperskie ubranie i zaopatrzyłem się w żywność i amunicyę na tyle, że znowu mogłem przez pewien czas wytrzymać.
Tymczasem zapadł wieczór, a dolinę przysłoniła głęboka ciemność. Nie miałem ochoty zamieszkać w nizkim i dusznym boardroomie. To też zarzuciłem napełniony po samą górę worek z obrokiem na plecy i wyszedłem na dwór. Chciałem się udać do Forstera, aby go pouczyć o jego prawach jako panującego.
Droga wiodła wzdłuż rzeki. To, czego przedtem nie zauważyłem, zajęty bardzo towarzyszem Forstera, to zastanowiło mnie teraz. Oto woń nafty, napełniająca całą dolinę, wzmogła się w pobliżu wody. Rzeka niosła widocznie na swych falach niemałą ilość tego materyału palnego.