Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/104

Ta strona została uwierzytelniona.
—   334   —

Złożył się do mnie ze strzelby, na co ja zawołałem z gniewem:
— A wam co, człeku! O podpaleniu nie może być mowy. Gazy naftowe zapaliły się od waszych lamp i świec. To straszne nieszczęście jest następstwem waszego własnego niedbalstwa.
— Wiem już, wiem! Precz stąd! A może mam wystrzelić?
— Czy byłbym ocalił chłopca z narażeniem własnego życia, gdybym był sprawcą pożaru?
— To wymówka! Gdybyście byli chcieli rzeczywiście tu pomóc i nie umknęli, byliby wszyscy ocaleni, a tak wszyscy się spalili, nędznie się spalili. Posyłam wam za to nagrodę!
Przy tych słowach strzelił do mnie. Oburzenie, które mię opanowało, zatrzymało mię w miejscu, na którem stałem. Nie ruszyłem się, aby ujść kuli i to wyszło mi na dobre, gdyż źle wymierzył i nie trafił. Palce mi drgnęły, aby mu odpowiedzieć niechybną kulą, nie uczyniłem tego jednak oczywiście. Odwróciłem się i skierowałem się z wolna pod górę, nie oglądnąwszy się za nim ani razu. Przybywszy na górę, dosiadłem konia i odjechałem. Jeśli człowieka, kiedy jest wybawcą, zamiast wdzięczności spotka ciężkie oskarżenie o zbrodnię, wówczas najlepiej proch strzepnąć z obuwia.
W kilka dni potem dostałem się na preryę Grawel, gdzie czekałem na Winnetou cały tydzień. Nie cierpiałem przez ten czas niedostatku, gdyż w tych stronach było mnóstwo zwierzyny. Okolica nie mogła mi się też wydać osamotnioną i nudną, gdyż włóczyło się tu kilka hord Siouksów, wskutek czego wciąż znajdowałem się na quivive, aby przez nich nie być spostrzeżonym. Gdy potem przybył Winnetou i dowiedział się odemnie o obecności czerwonych, zgodził się odrazu na to, żeby da lej ze mną pojechać.
Ucieszyłem się tem nadzwyczajnie, że poznam Old Firehanda, gdyż spodziewałem się od niego wiele jeszcze się nauczyć. Droga do niego nie była bezpieczna;