— Uff! — szepnął. — Mój brat ośmiela się iść tak daleko. To Indyanie Ponka, najzuchwalsi z Siouksów, a tam leży biały wódz ich, Paranoh.
Spojrzałem na niego zdumiony.
— Biały wódz?
— Czy mój przyjaciel nie słyszał nic jeszcze o okrutnym wodzu Atabasków, Paranohu? Nikt nie wie, skąd tutaj przyszedł, ale to dzielny wojownik, a na radzie szczepu przyjęto go pomiędzy czerwonych mężów. Kiedy wszystkie siwe głowy odeszły do Manitou, otrzymał kalumet wodza i nazbierał dużo skalpów. Później jednak, oślepiony przez złego ducha, zaczął obchodzić się z wojownikami jak z Niggerami i musiał uciec. Teraz znajduje się w radzie Ponków i powiedzie ich do wielkich czynów.
— Czy mój brat zna jego twarz?
— Winnetou zmierzył się z nim na tomahawki, ale biały jest podstępny i nie walczy rzetelnie.
— To zdrajca, ja to widzę. Chce zatrzymać konia ognistego, a moich braci zabić i ograbić.
— Białych ludzi? — spytał zdziwiony. — Wszak on sam od nich pochodzi. Co mój przyjaciel uczyni?
— Zaczekamy, czy Paranoh zniszczy ścieżkę żelaznego konia, a potem pojedziemy naprzeciwko naszych białych braci i ostrzeżemy ich.
Winnetou skinął mi głową. Podówczas zdarzało się nie rzadko, że białe lub czerwone draby wykolejały pociągi, by je potem ograbić.
Zmrok zapadał coraz to głębiej i coraz trudniej było nie stracić z oka postaci nieprzyjaciół. Musiałem dobrze pilnować, co uczynią Indyanie i poprosiłem Winnetou, żeby poszedł do koni i tam na mnie zaczekał. On zastosował się do tego, powiedziawszy wpierw:
— Jeśli mój brat znajdzie się w niebezpieczeństwie, niech wyda głos psa preryowego. Przyjdę mu zaraz na pomoc.
Odszedł, ja natomiast poczołgałem się w kierunku skośnym, ku nasypowi kolejowemu, zwracając bacznie
Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/107
Ta strona została uwierzytelniona.
— 337 —