ciłem najsuchsze jej części w kształt pochodni, którą po posypaniu prochem łatwo było zapalić.
Ułożeni na kocach, nadsłuchiwaliśmy w ciemną noc, nie odwracając oczu od kierunku, z którego miał nadejść pociąg.
Wtem, po upływie małej wieczności, błysnęło światło w dalekiej, dalekiej odległości. Z początku było małe, a potem zwiększało się coraz bardziej. Niebawem doleciał nas słabo wyraźny łoskot zbliżających się wagonów, a wreszcie stał się podobny do huku dalekich grzmotów.
Nadeszła chwila stanowcza. Pociąg nadbiegł, rzucając przed siebie oślepiający klin światła. Wydobyłem rewolwer i wypaliłem w lont. W tej chwili buchnął proch słupem ognia i zapalił zeschłą trawę. Machając pochodnią, rozpłomieniłem lont, a drugą ręką dałem znak do zatrzymania pociągu.
Maszynista spostrzegł widocznie przez szyby znak ten natychmiast, gdyż już po kilku wahnięciach pochodni rozległy się krótkie, przeraźliwe, gwizdy i w tej samej chwili przykręcono hamulce, a szereg wozów minął nas z łoskotem. Dałem znak Winnetou, żeby ruszył za mną i puściłem się za pociągiem, który zmniejszał w oczach swą szybkość, a nareszcie stanął. Nie zważając na razie na wychylających się z podwyższonych miejsc urzędników, przebiegłem obok wagonów aż do lokomotywy, zarzuciłem koc na reflektor i zawołałem równocześnie głosem, jak można było, najdonośniejszym:
— Pogasić światła!
Latarnie poznikały natychmiast. Albowiem funkcyonaryusze kolei Pacific, to ludek z przytomnością umysłu i szybką decyzyą.
— ’sdeath! — zawołano z lokomotywy. — Dlaczego zakrywacie nam światło, człowieku? Chyba nic się nie stało na przodzie!
— Musimy się znaleźć w ciemności, sir — odrzekłem — przed wami są Indyanie i chcą pociąg wykoleić!
Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/109
Ta strona została uwierzytelniona.
— 339 —