Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.
—   344   —

pad, gdyż zwierzęta łatwo mogły nas zdradzić. Równocześnie zauważyłem, co urządzili Indyanie celem zatrzymania pociągu. Oto pokładli na szyny jeszcze więcej kamieni, aniżeli poprzednio. Ze zgrozą pomyślałem o losie podróżnych, którzy jechali w wozach, gdybyśmy nie byli spostrzegli zamiaru dzikich.
Posuwaliśmy się dalej naprzód, dopóki nie znaleźliśmy się wprost naprzeciwko oddziału Ponków, i położyliśmy się, pełni oczekiwania z bronią, gotową każdej chwili do użycia.
Pierwszem zadaniem było uczynić straż nieszkodliwą, a pod tym względem nie ufałem nikomu z wyjątkiem Winnetou. Indyanin, który stał na straży, mógł w świetle księżycowem z łatwością rozpoznać każdy szczegół swego otoczenia i musiał wobec panującej dokoła ciszy zauważyć najlżejszy szmer. A gdyby się nawet było udało zaskoczyć go niespodzianie, to aby go pchnąć nożem pewnie, trzeba było koniecznie zerwać się z ziemi i pokazać się reszcie Ponków. Mimoto podjął się Winnetou ochotnie tego trudnego zadania. Poczołgał się i wkrótce ujrzeliśmy, jak wartownik zniknął na ziemi, ale za chwilę stanął znowu w wyprostowanej postawie. Ruch ten odbył się z błyskawiczną szybkością, ale ja wiedziałem odrazu, co miał oznaczać. Indyaninem, stojącym teraz pozornie na straży, nie był już Ponka, lecz Winnetou, który bezpośrednio przyczołgał się do posterunku i powstał prawie w tej samej chwili, kiedy przewrócił strażnika za nogi i natychmiast pozbawił zdolności do wydania głosu.
To była jedna z podziwu godnych sztuczek indyańskich Winnetou, a ponieważ nieprzyjaciele w dalszym ciągu leżeli nieruchomo, musiało przeto całe zdarzenie ujść ich uwagi. Najtrudniejsza rzecz była już dokonana, mogliśmy więc przystąpić do ataku.
Ale zanim jeszcze dano znak do tego, huknął strzał za mną. Ktoś z naszych dotknął nieostrożnie cyngla odwiedzionego rewolweru. Jakkolwiek czerwonoskórcy nie spodziewali się napadu, jednak nie dali się wypro-