Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.
—   345   —

wadzić z równowagi. My zerwaliśmy się z powodu przedwczesnego wystrzału i rzuciliśmy się na nich. Oni zobaczyli nas i pośpieszyli wśród przenikliwych okrzyków do koni, aby przedewszystkiem wydostać się z naszego pobliża, a potem postanowić coś w bezpiecznem stanowisku.
— Have care! — zawołał Old Firehand. — Strzelajcie do koni, żeby te draby musiały pozsiadać, a potem na nich!
Huknęła salwa, a gromada Indyan utworzyła natychmiast bezładny kłąb, poprzewracanych koni i ludzi, oraz jeźdźców, usiłujących umknąć. Lecz ile razy jaki Ponka chciał wypaść, posyłałem za nim ze sztućca Henryego kulę, która powalała konia.
Old Firehand i Winnetou rzucili się natychmiast z tomahawkami w ręku na Indyan. Na energiczną pomoc ze strony reszty białych nie liczyłem od samego początku, pukali też oni z rewolwerów i z innej palnej broni do czerwonych zdaleka, nie trafiając zupełnie i zaczęli nikczemnie uciekać, gdy kilku Ponków rzuciło się na nich z rykiem.
Wystrzeliwszy ostatnią kulę, odłożyłem rusznicę i sztuciec i pośpieszyłem do boku Old Firehanda i Winnetou z tomahawkiem. Tak więc tylko my trzej właściwie walczyliśmy z Ponkami.
Winnetou znałem dostatecznie, nie zważałem zatem na niego. Przeciskałem się natomiast z całej siły do Old Firehanda, bo widok jego przypominał mi dawnych rębajłów, o których tylekroć z zapałem jako chłopiec czytałem. Z rozstawionemi nogami stał on wyprostowany i czekał, dopóki nie napędzimy mu Indyan pod topór, który w jego ręce o olbrzymiej sile spadał co chwila druzgocąco na głowy nieprzyjaciół. Długie, grzywiaste, włosy powiewały mu dokoła odkrytej głowy, a w twarzy, oświetlonej jasno księżycem, odbijała się pewność zwycięstwa, która nadawała jego rysom wyrazu wprost niepokojącego.
Zobaczyłem Paranoha w środku gromady Indyan