Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.
—   348   —

Wtem Paranoh skoczył w bok, ażeby, kiedy w pełnym biegu koło niego przelecę, uderzyć na mnie potem z tyłu. Ja jednak byłem na ten manewr przygotowany i skręciłem w bok w tej samej chwili, wskutek czego całą siłą uderzyliśmy o siebie, a nóż mój wbił mu się w ciało aż po rękojeść.
Zderzenie było tak silne, że runęliśmy obaj na ziemię, z której on się już oczywiście nie podniósł, gdy tymczasem ja zerwałem się natychmiast, nie wiedząc, czy on został raniony śmiertelnie. On jednak nie poruszył się więcej. Odetchnąwszy tedy głęboko, wyjąłem nóż z jego piersi.
Nie był to pierwszy nieprzyjaciel, którego położyłem trupem, a ciało moje nosiło na sobie niejedną pamiątkę po nie zawsze szczęśliwych starciach z wyćwiczonymi w walce mieszkańcami stepów amerykańskich. Ale tu leżał przedemną biały, który zginął od mojej broni. Nie mogłem jakoś obronić się przed uciskającem mnie dziwnie uczuciem, jakkolwiek on zasłużył na śmierć w każdym razie i nie był godny pożałowania.
Kiedy się zastanawiałem, jaką oznakę zwycięstwa sobie wziąć, usłyszałem za sobą pośpieszny bieg jakiegoś człowieka. Rzuciłem się czemprędzej na ziemię, ale nie było powodu do obaw. Był to Winnetou, który w przyjacielskiem zaniepokojeniu pobiegł przecież za mną i zatrzymał się przy mnie.
— Mój brat jest szybki jak strzała Apacza, a nóż jego celu nie chybia — rzekł, ujrzawszy zabitego na ziemi.
— Gdzie jest Old Firehand? — spytałem.
— Jest silny jako nieźwiedź o pierwszym śniegu, ale nogi jego wstrzymuje ręka lat. Czy mój brat nie przyozdobi się skalpem Atabaski?
— Daruję go memu czerwonemu bratu!
Apacz zdjął trzema cięciami skórę z czaszki poległego. Jak zajadle musiał ten łagodny zazwyczaj Winnetou nienawidzieć Tima Finneteya, skoro zdarł mu skórę z głowy! Nie chcąc patrzeć na tę procedurę, odwróciłem