Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.
—   351   —

pytywali się o szczegóły i wynik walki. Kiedy im opowiedziałem, wyrazili nam pochwałę, czego mogli lepiej zaniechać, a konduktor obiecał, że wspomni o nas w swoim raporcie i postara się, aby nasze nazwiska wszędzie wymieniano.
— To niepotrzebne, sir — odrzekłem mu. — Jesteśmy prostymi westmanami i zrzekamy się chętnie takiej sławy. Ale skoro już was taka ochota bierze, to otrąbcie nazwiska reszty walecznych gentlemanów po Stanach. Wypukali oni sporo prochu, słusznie i sprawiedliwie więc należy im się za to uznanie.
— Czy naprawdę tak było, sir? — zapytał, nie mogąc zrozumieć tonu, z jakim to wypowiedziałem.
— Oczywiście.
— Byli zatem waleczni?
— Ponad wszelką miarę.
— Cieszy mnie to niezmiernie. Zanotuję zatem ich nazwiska i ogłoszę je publicznie. Ale gdzie jest Old Firehand, którego nie widzę. Chyba nie znajduje się między poległymi!
Na to zauważył Winnetou:
— Mój brat, Old Firehand, stracił trop Paranoha i zapewne natknął się na nowych nieprzyjaciół. Pójdę z Old Shatterhandem, by go poszukać.
— Tak, musimy odejść czemprędzej — potwierdziłem — gdyż kto wie, czy nie jest w niebezpieczeństwie. Spodziewamy się was jeszcze tu zastać, gdy powrócimy.
Wzięliśmy z sobą tomahawki i strzelby, które porzuciliśmy przed ściganiem Paranoha i pośpieszyliśmy w tym samym kierunku, co przedtem, ponieważ tam należało szukać Old Firehanda.
Nie mogliśmy nic zobaczyć na większą odległość, gdyż na to było za słabe i za blade światło księżyca. Musieliśmy się zdać więcej na słuch, aniżeli na oczy. Z początku i to było niemożliwe, gdyż hałas, pochodzący z pociągu, zagłuszał inne szmery. Dopiero kiedy oddaliliśmy się tak, że go słychać nie było i dokoła otoczyła