nas cisza, zaczęliśmy przystawać od czasu do czasu i nadsłuchiwać.
I to przez długi czas pozostało bez skutku. Już mieliśmy zawrócić, przypuszczając, że Old Firehand będzie przy pociągu, kiedy doleciało nas zdala wołanie.
— To musi być brat Old Firehand, gdyż umykający Ponkowie nie zdradziliby się okrzykami — rzekł Winnetou.
— Takie i moje zdanie — odparłem. — Pośpieszmy tam prędko!
Pobiegliśmy równocześnie, ale Winnetou na północ, a ja na wschód. Dlatego zatrzymaliśmy się natychmiast, a Apacz rzekł:
— Czemu brat mój tam się skierował? To było na północy.
— Nie, na wschodzie. Słuchaj!
Okrzyk się powtórzył, ja zaś dodałem:
— To na wschodzie. Słyszę całkiem wyraźnie.
— Na północy; mój brat się myli powtórnie.
— A ja jestem pewien swego ucha. Old Firehand znajduje się w niebezpieczeństwie i nie mamy czasu na sprawdzenie omyłki. Niech mój brat idzie na północ, a ja na wschód. Jeden z nas natrafi wtedy napewno na niego.
— Niech tak będzie!
Z temi słowy pobiegł Winnetou, który nie mylił się zresztą nigdy w tych sprawach, w swoim, ja zaś w moim kierunku. Wkrótce przekonałem się, że słuszność była po mojej stronie, gdyż wołanie zabrzmiało znowu i to o wiele wyraźniej, niż poprzednio. Niebawem ujrzałem grupę walczących ludzi.
— Przybywam, Old Firehand, przybywam! — krzyknąłem, pędząc większymi skokami.
Zobaczyłem grupę wyraźniej. Old Firehand klęczał na ziemi i bronił się przeciwko trzem nieprzyjaciołom, zabiwszy już trzech poprzednio. Byli to ci, którym zabraliśmy konie. Każdy cios mógł go życia pozbawić, a ja byłem jeszcze o pięćdziesiąt kroków. To też zatrzymałem się i wymierzyłem z nabitego poprzednio sztućca.
Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/122
Ta strona została uwierzytelniona.
— 352 —