Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/126

Ta strona została uwierzytelniona.
—   356   —

na szyi, wyjął zeń troskliwie tam schowaną fajkę, napełnił ją powoli tytoniem i zapalił.
— Tak sądzicie? Może się mylicie.
— Wyczułem to z jego słów.
— Tak nie jest — mruknął myśliwiec. — Była na świecie kobieta, o której posiadanie byłby walczył z człowiekiem i dyabłem, ale od owego czasu wypadł mu z pamięci wyraz: skwaw.
— Czemuż nie wprowadził jej do swojego wigwamu?
— Bo kochała innego.
— Indyanin nie pyta o to zazwyczaj.
— Ale ten inny był jego przyjacielem.
— A nazwisko tego przyjaciela?
— Teraz brzmi: Old Firehand.
Podniosłem wzrok, zaskoczony niespodzianką, bo znalazłem się wobec jednej z katastrof, w jakie tak bardzo obfituje Zachód. Nadają one jego postaciom i zdarzeniom owego energicznego charakteru, którym się silnie odznaczają. Oczywiście nie miałem prawa pytać w dalszym ciągu; ale żądza dowiedzenia się, co się potem stało, musiała się przebijać w mojej w minie, gdyż Old Firehand rzekł:
— Zostawcie przeszłość w spokoju, sir! Gdybym chciał o niej mówić, to wy mimo swej młodości bylibyście naprawdę jedynym, któryby to słyszał. Polubiłem was w tym krótkim przeciągu czasu, odkąd razem jesteśmy.
— Dziękuję, sir! Mogę wam powiedzieć otwarcie, że nie jestem także tak zupełnie nieczuły.
— Wiem o tem, wiem. Dowiedliście tego dostatecznie, a bez waszej pomocy byłbym zginął owej nocy. Wpadłem był w dyabelnie trudne położenie i ociekałem krwią jak wielokrotnie ranny bawół, kiedy wy nadeszliście wkońcu. Gniewało mnie to, że nie udało mi się wyrównać rachunku z Timem Finneteyem. Pozwoliłbym sobie tu na miejscu rękę uciąć, gdyby ten łotr pokosztował był mojego żelaza.
Spokojne zazwyczaj i otwarte oblicze mówiącego drgało podczas tych słów gorzką zawziętością. Kiedy