Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.
—   359   —

przystępował do mnie coraz to bliżej i bliżej, usta mu się rozchyliły, jak gdyby chciał nie uronić żadnego słowa, szeroko otwarte jego oczy wpiły się w moje wargi, a całe ciało zgięło się, jak gdyby on sam siedział na pędzącym Swallowie, rzucał się w spienione nurty rzeki i starał się dotrzeć w strasznem przerażeniu do stromej, poszarpanej, skalnej ściany. Już przedtem pochwycił mnie był za ramię i cisnął je bezwiednie tak mocno, że musiałem zęby zacisnąć, a oddech wydzierał mu się z piersi z głośnem stękaniem.
— Heavens! — zawołał, odetchnąwszy głęboko, kiedy usłyszał, że przedostałem się szczęśliwie z chłopcem poza krawędź parowu w bezpieczne miejsce. — To było okropne, straszne! Wydało mi się, jak gdyby moje własne ciało tkwiło w płomieniach, jakkolwiek wiedziałem już przedtem, żeście go ocalili, gdyż w przeciwnym razie nie byłby mógł ofiarować wam pierścienia.
— Nie uczynił też tego. Wbrew jego woli zesunąłem mu go z palca, a on zguby nie spostrzegł.
— W takim razie powinniście byli bezwarunkowo zwrócić obcą rzecz właścicielowi.
— Chciałem tak zrobić, lecz on uciekł odemnie, gdy się za nim udałem. Ujrzałem go dopiero nazajutrz w otoczeniu rodziny, która uszła śmierci, ponieważ jej mieszkanie znajdowało się w najwyżej położonym kącie doliny, a pożar posunął się wstecz.
— I powiedzieliście o pierścieniu?
— Nie. Wcale mnie nie dopuszczono, nawet strzelano do mnie, wobec czego pojechałem potem swoją drogą.
— On taki, tak, on taki! Nic dla niego nie jest tak wstrętne jak tchórzostwo, a on was uważał za nieodważnego. Co się stało z Forsterem?
— Słyszałem, że ocaliła się tylko owa rodzina. Morze płomieni, które napełniło kotlinę, pochłonęło wszystko, co tylko objęło.
— To straszna, zbyt straszna kara za niepotrzebne i śmieszne przedsięwzięcie spuszczenia nafty, aby podnieść jej cenę!