Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/141

Ta strona została uwierzytelniona.
—   369   —

ze skalnych boków i utworzyły strumyk, który był dziś naszym przewodnikiem.
Na przechadzkę obrałem sobie dzisiaj zewnętrzny skraj doliny i szedłem wzdłuż skał prostopadłych, a często nawet zwisających. Zauważyłem w nich sporo zasłoniętych zwierzęcemi skórami wydrążeń, które prowadziły do mieszkań, lub składów, potrzebnych koniecznie dla tej myśliwskiej kolonii.
Musiała ona liczyć więcej osób, aniżeli pokazało się podczas przyjęcia. Wnosiłem o tem z ilości kobiet, spotkanych podczas wędrówki. Większość mieszkańców jednak znajdowała się na myśliwskich wyprawach i miała powrócić dopiero przed zimą, która się już zbliżała.
Podczas tej przechadzki zauważyłem na jednej z niedostępnych na oko skał małą chatę, zbudowaną z sękatych konarów. Z niej zapewne widziało się dokładnie całą dolinę ze wszystkimi szczegółami. Postanowiłem tam wyjść i wkrótce znalazłem nie ścieżkę wprawdzie, lecz ślady stóp, które prowadziły na górę.
Miałem jeszcze przebyć krótką przestrzeń, kiedy ujrzałem wysuwającą się z nizkich i wązkich drzwi jakąś postać, której chyba nie przeszkodziło moje przybycie, gdyż nie zauważyła mnie wcale i zwrócona do mnie plecyma poszła na samą krawędź skały i popatrzyła na dolinę, przysłaniając oczy ręką.
Postać ta ubrana była w pstrą koszulę myśliwską z silnej materyi, legginy, wystrzępione na szwie od góry aż do dołu, oraz małe mokassyny, ozdobione suto perłami i kolcami jeżatki. Dokoła jej głowy owinięta była czerwona chustka, podobna do turbanu, a tej samej barwy szarfa zastępowała miejsce pasa.
Kiedy stanąłem na platformie, usłyszała ta osoba odgłos moich kroków i odwróciła się szybko. Czy to prawda, czy tylko złudzenie — pomyślałem sobie. Lecz zaraz zawołałem, jak człowiek, zaskoczony radosną niespodzianką:
— Harry! Czy to być może? — i postąpiłem szybko do niego.