Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/143

Ta strona została uwierzytelniona.
—   371   —

Old Firehanda, a reszta wyjaśniła mi się już teraz dostatecznie.
Jakkolwiek był to tylko chłopiec, to jednak gniewało mnie trochę jego postępowanie po tem wszystkiem, co między nami zaszło. Twierdzenie Old Firehanda, że Harry uważał mnie za tchórza, zgadzało się z ówczesnem wyrażeniem się chłopca, ale nie mogłem w żaden sposób zrozumieć, na czem polegało moje tchórzostwo. Uspokoiłem się wreszcie i powróciłem do obozu.
Był wieczór. W środku szerokiej kotliny płonęło wysoko buchające ognisko, dokoła którego zgromadzili się wszyscy obecni mieszkańcy „warowni.“ Harry, jak to zauważyłem niebawem, stał na równi z dorosłymi, usiadł pomiędzy nimi i przypatrywał mi się mniej nienawistnym wzrokiem niż poprzednio.
Przez jakiś czas przysłuchiwałem się opowiadaniom o najnowszych wypadkach w okolicy warowni, a potem wstałem, aby starym zwyczajem popatrzyć, co koń robi. Opuściłem ognisko i poszedłem w ciemności, nad którą rozpiął się błękit, tak pogodny, jak gdyby miliony tych świateł rzucały swój blask na jakieś szczęśliwsze krainy, nie zaś na ziemię, gdzie najwyżej uorganizowane istoty z bronią w ręku naprzeciwko siebie stoją, aby się rozszarpywać wzajemnie.
Ciche, radosne rżenie na skraju zarośli, otaczających brzegi potoku, skierowało mnie do Swallowa, który mnie poznał i jął pieszczotliwie trzeć głowę o moje ramię. Od czasu, kiedy mnie przeniósł przez morze płomieni, polubiłem go w dwójnasób, a chcąc mu niejako dać dowód tego, przyłożyłem teraz policzek do jego szyi.
Wtem prychnął koń krótko nozdrzami, co zwykle za znak ostrzegawczy mi służyło. Wobec tego oglądnąłem się dokoła. Przystąpiła do nas jakaś postać, na której głowie powiewał koniec chusty. Był to Harry.
— Wybaczcie, jeśli przeszkadzam — rzekł trochę niepewnym głosem. — Myślałem o waszym dzielnym Swallowie, któremu życie zawdzięczam i chciałem go przywitać.