roku dorównywała bujności dziewiczych bottomów w dolinie rzeki Mississipi.
Sam podniósł teraz kilka gałązek w górę i schyliwszy się, przelazł pod niemi.
— Chodźcie, sir — wezwał mnie Harry, idąc za nim. — Tu rozgałęzia się ścieżka prowadząca do bobrów.
Rzeczywiście przez gęstwinę ciągnęła się za zieloną zasłoną wązka, otwarta, linia. Sunęliśmy się dobrą chwilę równolegle do rzeki wśród gmatwaniny drzew i zarośli, dopóki Sam, usłyszawszy napół mrukliwy, a na pół świszczący głos, wychodzący z rzeki, nie zatrzymał się i nie odwrócił do nas, przykładając do ust rękę.
— Jesteśmy na miejscu — szepnął Harry — a straż powzięła podejrzenie.
Po chwili, podczas której zapanowała dokoła zupełna cisza, posunęliśmy się dalej naprzód i dotarliśmy do zakrętu rzeki, gdzie nadarzyła się nam sposobność zobaczenia pokaźnej kolonii bobrów.
Szeroka, wystarczająca dla ostrożnej ludzkiej stopy, tama wbudowana była daleko w wodę, a gorliwi czworonożni jej mieszkańcy zajęci byli jej umacnianiem i rozszerzaniem. Na drugim brzegu spora liczba tych zwierząt przegryzała wysmukłe młode drzewka, kierując je tak, żeby wpadały do wody. Inne przewoziły pnie tych drzewek w ten sposób, że posuwały je w wodzie przed sobą, a jeszcze inne oblepiały budowę tłustą ziemią, naniesioną z brzegu, przyczepiając ją do drzewa za pomocą nóg i ogona, używanego jako kielni.
Z zajęciem przypatrywałem się czynności tego ruchliwego ludku, a szczególnie zwróciłem uwagę na niezwykle wielki egzemplarz, który siedział w czujnej postawie na tamie, zapewne jako straż bezpieczeństwa. Wtem grubas nadstawił uszu, obrócił się do połowy, wydał wspomniany poprzednio znak ostrzegawczy i zniknął w następnej chwili pod wodą.
Prawie równocześnie poszły inne za jego przykładem. Zabawny był widok, jak przy zanurzaniu się podnosiły w górę tylną część ciała, a płaskim ogonem
Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/148
Ta strona została uwierzytelniona.
— 376 —